Mężczyzna uszedł kilka kroków. Wokół na nowo nic nie było ni żywej duszy. Beznamiętnie gapił się więc w bezdroża, zupełnie zapominając, po co właściwie wyruszył w tę podróż. Mało tego, nie pamiętał nawet, skąd przyszedł. Ostatnią rzeczą, która miał w pamięci była owa kobieta, która zostawiła mu nigdy niekończącą się zgrzewkę wody (musiał tylko pamiętać, by nie wypijać ostatniej butelki).
Teraz siedział na kamieniu. Odparł głowę o ramię i dumał. Dumał tak długo, aż się ściemniło. W międzyczasie zaczął padać deszcz. Gdy ustąpił, zostawił po sobie na drodze zbiór kałuż przypominających małe jeziora. Pijok przyjrzał się jednej z nich i poczuł, jak coś go ciągnie. Ni stąd, ni zowąd stanął przed nim brat Albert.
- Skąd...? – chciał spytać Pijok, jednak spostrzegł, że to nie Albert pojawił się przed nim, lecz on przed Albertem.
-Jesteśmy na starych śmieciach – uśmiechnął się mnich. – Miło znów cię widzieć.
- Albercie, nawet nie wiesz, jak i ja się cieszę. – Rzekł, a po tych słowach przypomniał sobie, że wyszedł z barokowego pałacu, aby znaleźć pomoc dla dziewczyny zamkniętej w zwierciadle. Zdrętwiał. Jeśli jest tutaj Albert, oznacza to, że i on znajduje się po wewnętrznej stronie lustra. – Psia kostka – przeklął.
- Coś się stało? – spytał Albert.
- Za wyjątkiem tego, że wyszedłem szukać wyjścia, a sam znalazłem się w potrzasku, to nie. Ale widzę za to moje arbuzy zasądzone tu jeszcze przed moim wyjazdem. Może uda się z nich wyczarować wino.
Tak oddalili się od miejsca spotkania i poszli zrywać co dorodniejsze sztuki owoców na napój bogów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz