Kiedy się obudził, Brata Alberta już nie było. Leniwy promień słońca łagodnie muskał jego zmęczoną twarz. To mu jednak nie przeszkadzało, dopóki nie poczuł, jak zawartość żołądka sprawdza, czy może wydostać się przez usta. Zerwał się nagle na równe nogi, aby poszukać jakiegoś krzaczka. Nie musi to być pod razu kwiat paproci, wystarczy tylko kilka jej listków.
Listków było dużo. Rosły w równych rządkach na młodych jeszcze główkach. Duchowny rozejrzał się ze zdumieniem, aż przełknął to, co miał w ustach. Na widok kilkuhektarowego pola kapusty przestało mu się chcieć wymiotować. Aż sama się zastanawiałam, co by to było, gdyby na polu rosła kapusta kiszona...
Gdy tak się zastanawiałam nad potencjalnymi wadami i zaletami tego rozwiązania, Ojciec Pijok gdzieś zniknął. Ja sama znużona ciągłą wędrówką, postanowiłam usiąść pod lipą i odpocząć sobie. Nawet się nie spostrzegłam, gdy zmierzył mnie Sen. Był strasznie dziwny. Śniło mi się, że w ów polu rycerz w białym szlafroku z czarnym krzyżem na plecach znalazł dwa nagie miecze. Podniósł je z należytą czcią i oczyścił z brudu, następnie schował za pazuchę i wskakując na osła, ruszył przed siebie. Tak był pochłonięty popędzaniem swojego wierzchowca, że nie zauważył nawet idącego wprost na niego brodatego mężczyzny, ubranego na modłę średniowieczną. Mężczyzna ten szedł miarowym krokiem w naszą stronę, jakby szukał miejsca, gdzie może założyć swój gród.
Wtem ni stąd, nie z owąd, zatrzymał się i spojrzał na niewielkie, zielone migocące światełko w oddali. Postanowił się do niego zbliżyć. Zrobił to nader ostrożnie, jakby miało go tam czekać coś niebezpiecznego. Zamiast tego jednak znalazł szklaną butelkę podpisaną „Lech”. Mężczyzna rozejrzał się po okolicy. Nie było już śladu owego rycerza. Przed mężczyzną roztaczała się natomiast piękna łąka malowana zbożem rozmaitym, pozłacanym pszenicą i posrebrzanym żytem, a nieco dalej pole kapusty, przy którym rosła rosła lipa, pod którą spałam.
- To miejsce jest mi przeznaczone – powiedział mężczyzna, podnosząc butelkę z ziemi. Na co mi głupie gołębie czy kruki, aby wskazywać miejsce na stolicę. Czyż ten przedmiot nie jest wystarczającym dowodem na to, że to miejsce jest mi przeznaczone? Wszak wyraźnie jest na nim napisane moje imię. Czech byłby że mnie dumny!
- Co za Jełop! – usłyszał Lech niespodzianie, spostrzegłszy Czecha wychodzącego zza paproci, których jeszcze przed moim zaśnięciem szukał Ojciec Pijok. – To są moje ziemie. Nie widzisz tych pól? Tych równych grządek? Idź sobie wykarczować swój kawałek lasu!
- Ale.. – wyjąknął młodszy z braci.
- Co ale, żadne ale. To moje ziemie, więc spadaj!
- Ale ten przedmiot. Nie mógł się tu znaleźć przez przypadek.
- Słuchaj. Ten przedmiot został tu przyniesiony przez jakiegoś gościa z przyszłości. To żadna przepowiednia. Idź lepiej szukać swoich gołębników, bo na białe orły już za późno, Rus ci je zwinął sprzed nosa. Tylko gołębie ci zostały. W sumie masz równie dużo rozumu, co one. Powodzenia!
- Ale...
- Mam ci wskazać kijem drogę?
- Wiesz, chyba sam ją znajdę. – po tych słowach zebrał się i chowając butelkę niczym miecz za pazuchę, poszedł dalej.
Gdy się obudziłam, nikogo nie było. Wszystko wskazywało na to, że to był tylko sen. Wszystko, poza wydeptaną nieopodal ścieżką wśród traw, którą zdecydowanie ktoś dość niedawno szedł. Zdecydowałam się ruszyć jej śladem i ku mojemu zdziwieniu na jej końcu stał wielki gołębnik. W jego cieniu leżała majestatycznie ułożona butelka po piwie, niedaleko niej natomiast smacznie spał Ojciec Pijok.
„Jadźka! I na co ci było podążać za tym jełopem” upominałam siebie w duchu. Wiedziałam jednocześnie, że jest już za późno, by wrócić, więc ukryłam się w zaroślach i czekałam na rozwój wydarzeń.
Nowy temat: Piec na nibynóżkach