Potok zabrał mnie na drugi brzeg, a tam nic jeszcze nie było:
ani ognia, ani wody, radości ani cierpienia. Nic, tylko pusta przestrzeń. Ptaki
nie śpiewały, liście nie szumiały, psy radośnie nie szczekały na widok znajomego
przechodnia, koty szwędacze nie szukały dziury w całym. Wokół panowała czysta
pustka. Tylko magiczna mgiełka rozrzucała swój czarodziejski pył tu i ówdzie.
Wydawać by się mogło, że
nic już z tego nie będzie, tymczasowym pod wpływem lekkiego proszku,
zaczęły się pojawiać na gołej ziemi nagie, powyginane drzewa. Z tych nagich drzew
kwiliły bladoróżowe pisklaki, rozsiewając dookoła tylko ferment.
Nim zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, ziemię zaczęła
pokrywać zeschła trawa, tak, jakby od razu rodziła się martwa, zaś na powykręcanych
niczym z bólu konarach pojawiały się dziwnie nienaturalnie szare liście. Nowe krzewy
zaczynały rosnąć całkowicie ogołocone odziane jedynie w ciernie, a z nieba zza szarych
chmur szyderczo śmiało się z nas wyblakłe słońce.
Całe szczęście przyszedł pożar, który nadal koloru temu smutnemu
światu. Tuż obok mnie rozbłysło ognisko na wyschniętym krzaku, który zaiskrzył niczym
gorejący krzew do Mojżesza. Nawet przez chwilę wydawało mi się, że to mówi do mnie.
Tymczasem on nie zwracał się do mnie, lecz do niewielkiego klecha Arbertusa, przebranego
za wynędzniałego rycerza.
- Albertusie! – rzekł krzew – Wróć do swego plebana i oznajmij
mu, że dawna ziemia i dawne niebo już przeminęły!
- Tak, Panie! - wymamrotał wylękniony ksiądz.
- Albertusie! – powtórzył głos. – Pójdź do ludzi, by utworzyli
Boże zastępy w kościołach i nie martwili się już o jutro!
- Tak jest, Panie! – potwierdził pseudorycerz.
- Albertusie! – krzak zwrócił się do mężczyzny po raz trzeci
– Idź i nie grzesz już więcej, a za całą twą wyprawę plebańską niech ci Pan Bóg
wynagrodzi.
- Ma się robić! – tym razem wykrzyczał rozochocony młodzieniec,
po czym czym prędzej siadł na koń i ruszył w drogę powrotną. Spod leniwych kopyt
jego klaczy nawet kurz się nie uniósł. Pojawiły się natomiast srogie iskry sypiące
się spod kopyt, pochłaniając ogniem cały las. Rozgorączkowany rycerz sięgnął po
upieczoną we własnym gnieździe niedorosłą jeszcze kuropatwę i zjadł syty obiad,
a następnie odjechał we własną stronę.
Próbowałam iść za nim, lecz tuż za zakrętem pojawiły się powojenne
wrota, zza których roztaczał się obraz elizejskich pól. Przeszłam więc bramy, zostawiając
za sobą obraz nędzy i pożogi.
Jedynie co byłam w stanie powiedzieć, gdy znalazłam się na zielonych
łąkach położonych niczym nad błękitnym Niemnem:
- To mu się uPiekło.