Słońce paliło nieziemsko. Pijok nie był na to zdecydowanie przygotowany.
Chwiał się z nogi na nogę niczym Pan Cogito, dopijając resztki trunku ze schowanego
za pazuchą flakonu. Wtem przed jego oczami pojawiła się piękna kobieta, niosąca
zgrzewkę wody. „Jaka piękna fatamorgana” pomyślał.
- Przepraszam – zwróciła się doń kobieta – przepraszam, pomożesz
mi? Woda bardzo mi ciąży, a do domu mam jeszcze kawałek.
Pijok wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Czy to było do niego? Obejrzał
się dookoła, ale nikogo nie było w pobliżu, oprócz ich dwojga.
- Ja? – spytał niepewnie.
- Ty księże. – odpowiedziała kobieta.
- Yyyyy... ja... Ja pomogę. – powiedział, po czym wziął od nieznajomej
wodę.
Przeszli kilka kroków, po których wielmożny Ojciec się zatrzymał,
po czym się odezwał:
- Przepraszam, czy mogę się napić? Odkąd tu jestem, jeszcze nie
miałem nic w ustach.
- Owszem. – odpowiedziała kobieta.
Mężczyzna wyciągnął więc jedną butelkę i pociągnął z niej duży
łyk. Za chwilę drugi, po następnych paru krokach następny. Nim się obejrzał, z sześciu
butelek zostały trzy. Całe szczęście byli już u drzwi domu kobiety. Już chciał przekazać
jej pół pustą zgrzewkę, gdy ona zniknęła. Rozpłynęła się jak poranna mgła. Oszołomiony
Pijok został z na nowo napełnioną zgrzewką u drzwi zapomnianej przez czas kamienicy.
Jakim dżentelmenem okazał się wobec niej, owej nieznanej Samarytanki.