Pewnie obaj byliby się stoczyli na dno, niestety nie było im to
dane. Wokół nie było żadnej góry ni urwiska, szczytu ni
wąwozu. Nic, tylko pola, pola, pola i lasy. Przed nimi nie
rozpościerał się żaden Zasiedmiogórogród. Nic, tylko milczenie,
lecz nie milczenie owiec.
Gdy
tak przemierzali przez świat, zielone pola zaczęły ustępować
stepom, i pustyniom. Rzeczywistość zaczęła przybierać kolorów
brązu, czerwieni i szarości. Gdzieniegdzie tylko wyrastał olbrzymi
kaktus, straszący bardziej przechodniów niż skłaniający, aby pod
nim odpocząć. Powietrze było niemal nieruchome – gorące i
mroźne zarazem. W oddali nie było słychać żadnych głosów, nie
było widać domostw.
Świat
był jakby martwy. Jedyni żywi w nim to Ojciec Pijok i Brat Albert.
Żadnej karawany, żadnego Lucky Luke’a. Nic, tylko ci dwaj.
Może
poczuliby się niczym misjonarze, ale nie było kogo nawracać. I
brakowało najważniejszego składnika – wody święconej, za
pomocą której legalnie mogli by udzielać chrztu. Nie było też
ważnego obrzędowego trunku, które co mszę zamieniało się w Krew
Najświętszą.
Biedni
katecheci błądzili więc po omacku, gubiąc własne ślady. Gdy już
im się wydawało, że pokonali pustynię, droga nagle skręcała i
niczym Staś i Nel, albo naród wybrany, błądzili dalej. Kiedy
zaczęło już brakować im nadziei, na horyzoncie pojawiło się
morze. Zmęczeni mężczyźni uznali, że to tylko fatamorgana, legli
więc tam, gdzie stali, wzdychając ciężko. Ciała ich trzęsły
się okropnie – czy to z powodu oczyszczenia, bowiem od
czterdziestu dni ni kropli alkoholu nie mieli w ustach, czy też z
chłodu i wyczerpania, tylko Bóg to wiedzieć raczy. W każdym razie
owe odrętwienie nie przeszkodziło im, by niemal od razu zasnąć
snem kamiennym.
Obudziwszy
się, nie mieli pojęcia, kiedy nastał ranek, słońce bowiem było
już wysoko nad ziemią. Pustynia nadal wydawała im się równie
nieprzyjazna jak dotąd. Jedynym miejscem, w które mogli się
kierować było owo morze, które okazało się prawdziwe.
Panowie
podeszli do wody. Była przyjemnie zimna. Posmakowali jej wielce
spragnieni. Okazało się, że jest zdatna do picia, a nawet słodka.
Zdziwieni rozejrzeli się podejrzliwie, nic jednak nie zagrażało
ich życiu. Sięgnęli po wodę więc jeszcze raz. W tym momencie
wezbrały się wielkie fale, rozdzielając morze na dwie części.
-
Czego byście chcieli? - usłyszeli głos dobiegający z głębin.
Mężczyźni
wystraszyli się. Uszli kilka kroków wstecz.
-
Nie bójcie się – ponownie odezwał się głos. - nic wam nie
grozi. Powiedzcie, czego wam trzeba.
- O
wielka siło – rzekł Ojciec Pijok. - Jedyne, czego chcemy to
opuścić tę pustynię.
- I
kapkę napoju bogów – dodał Brat Albert.
-
Niech się stanie! - rzekł głos.
W
tym momencie droga w głąb morza stała się przechodnia. Po jednej
jej stronie co jakiś czas wystawał kran z wodą pitną, po drugiej
zaś napić można się było wody zamienionej w wino.
Tak
dwaj duchowni opuścili przybytek wstrzemięźliwości. I choć od
tego zdarzenia minęło już trochę czasu, a morze wróciło na
swoje dawne miejsce, po jednej jego stronie do dziś można napić
się świeżej woda, zaś po drugiej – wina.
Nowy temat: Za spódnicą
Termin: 27.11.2021