sobota, 20 listopada 2021

Peregrynacja Ojca Pijoka

 

Ojciec Pijok wyruszył w peregrynację,

by lepiej poznać swą kochaną nację.

Zaczął od sąsiada, z którym po kielichu,

Później znalazł się w barze, gdzie drinków bez liku,

Tam spotkał Ukraińca, z nim się napił wódki,

Potem nie wiadomo, urywa się film krótki.

Kiedy się obudził, był już na granicy,

Tam go trunków pozbawili niemili celnicy.

Uciekł więc za mur wykonany z drutu,

Myślał już o litrach słodkiego absolutu,

Jednak spotkał na swej drodze grupę imigrantów,

Czystsi oni byli, od młodych ministrantów.

Poratujcie choć seteczką!” - Pijok nawołuje.

My nie pijemy, tego religia zakazuje!”

Lico Ojca zbledło, przeżegnał się sumiennie,

Zaczął modlitwy gorliwe, za lud co codziennie

cierpi swe katusze:

Za duszę...

Za duszę…”

Tak się biedak zapamiętał, w swej tkliwej litanii,

Ocknął się dopiero, gdy dotarł do plebanii,

A tam już czekał sąsiad, z butelką na stole,

Czego się gapisz? Pij, nie marnuj, matole!”

sobota, 13 listopada 2021

Ojciec Pijok i woda zamieniona w wino

 

Pewnie obaj byliby się stoczyli na dno, niestety nie było im to dane. Wokół nie było żadnej góry ni urwiska, szczytu ni wąwozu. Nic, tylko pola, pola, pola i lasy. Przed nimi nie rozpościerał się żaden Zasiedmiogórogród. Nic, tylko milczenie, lecz nie milczenie owiec.

Gdy tak przemierzali przez świat, zielone pola zaczęły ustępować stepom, i pustyniom. Rzeczywistość zaczęła przybierać kolorów brązu, czerwieni i szarości. Gdzieniegdzie tylko wyrastał olbrzymi kaktus, straszący bardziej przechodniów niż skłaniający, aby pod nim odpocząć. Powietrze było niemal nieruchome – gorące i mroźne zarazem. W oddali nie było słychać żadnych głosów, nie było widać domostw.

Świat był jakby martwy. Jedyni żywi w nim to Ojciec Pijok i Brat Albert. Żadnej karawany, żadnego Lucky Luke’a. Nic, tylko ci dwaj.

Może poczuliby się niczym misjonarze, ale nie było kogo nawracać. I brakowało najważniejszego składnika – wody święconej, za pomocą której legalnie mogli by udzielać chrztu. Nie było też ważnego obrzędowego trunku, które co mszę zamieniało się w Krew Najświętszą.

Biedni katecheci błądzili więc po omacku, gubiąc własne ślady. Gdy już im się wydawało, że pokonali pustynię, droga nagle skręcała i niczym Staś i Nel, albo naród wybrany, błądzili dalej. Kiedy zaczęło już brakować im nadziei, na horyzoncie pojawiło się morze. Zmęczeni mężczyźni uznali, że to tylko fatamorgana, legli więc tam, gdzie stali, wzdychając ciężko. Ciała ich trzęsły się okropnie – czy to z powodu oczyszczenia, bowiem od czterdziestu dni ni kropli alkoholu nie mieli w ustach, czy też z chłodu i wyczerpania, tylko Bóg to wiedzieć raczy. W każdym razie owe odrętwienie nie przeszkodziło im, by niemal od razu zasnąć snem kamiennym.

Obudziwszy się, nie mieli pojęcia, kiedy nastał ranek, słońce bowiem było już wysoko nad ziemią. Pustynia nadal wydawała im się równie nieprzyjazna jak dotąd. Jedynym miejscem, w które mogli się kierować było owo morze, które okazało się prawdziwe.

Panowie podeszli do wody. Była przyjemnie zimna. Posmakowali jej wielce spragnieni. Okazało się, że jest zdatna do picia, a nawet słodka. Zdziwieni rozejrzeli się podejrzliwie, nic jednak nie zagrażało ich życiu. Sięgnęli po wodę więc jeszcze raz. W tym momencie wezbrały się wielkie fale, rozdzielając morze na dwie części.

- Czego byście chcieli? - usłyszeli głos dobiegający z głębin.

Mężczyźni wystraszyli się. Uszli kilka kroków wstecz.

- Nie bójcie się – ponownie odezwał się głos. - nic wam nie grozi. Powiedzcie, czego wam trzeba.

- O wielka siło – rzekł Ojciec Pijok. - Jedyne, czego chcemy to opuścić tę pustynię.

- I kapkę napoju bogów – dodał Brat Albert.

- Niech się stanie! - rzekł głos.

W tym momencie droga w głąb morza stała się przechodnia. Po jednej jej stronie co jakiś czas wystawał kran z wodą pitną, po drugiej zaś napić można się było wody zamienionej w wino.

Tak dwaj duchowni opuścili przybytek wstrzemięźliwości. I choć od tego zdarzenia minęło już trochę czasu, a morze wróciło na swoje dawne miejsce, po jednej jego stronie do dziś można napić się świeżej woda, zaś po drugiej – wina.


Nowy temat: Za spódnicą

Termin: 27.11.2021

sobota, 6 listopada 2021

Smażone na wolnym ogniu

 

Pewna wiewiórka przysmaki zbierała,

Bo przyjęcie sobie urządzała.

Zaprosiła na nie pełen tłum gości,

Obecne będą same znakomitości.

Słyszała, że teraz delikatesem

są kasztany z aloesem.

Aloesu niestety o tej porze nie ma,

jednak kasztanów pełna jest ziemia.

Gdy wybiła właściwa godzina,

Schodzić zaczęła się cała rodzina.

Wiewiórka ochoczo wszystkich częstowała,

Nikomu frykasów swych nie żałowała.

Jednak nietęgie goście mieli miny,

Krzywili się jakby jedli stół z wikliny,

Bo wiewiórka gotując, była w wielkim błędzie,

Zamiast kasztanów, usmażyła żołędzie.