sobota, 26 września 2020

Podróż do ukulele

 Gdy zadzwonił ostatni dzwonek, pierwsza stanęłam w drzwiach. Już nie mogłam się doczekać swoich wakacji. Jeszcze tylko chwila, niech się tylko drzwi otworzą. Moment. 4, 3, 2, 1, 0...

Już są wymarzone, jedyne takie, wakacje!!!

- Juhu! – krzyknęłam w głos. Moi koledzy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.

- Z czego ty się tak cieszysz? – spytał chłopak z tyłu.

- Głupia jesteś, czy co? – odparł inny.

- Na co nam to było? – dodał trzeci.

Niezadowolona opuściłam podniesione w euforii ręce. Rzuciłam chłopcom wymowne spojrzenie i ostentacyjnie odwróciłam się do nich tyłem. Zrobiłam kilka szybkich kroków i niby to udając, że wiążę buta, zatrzymałam się, by spojrzeć, czy za mną idą. Nie szli. Ale...

Nie wierzę. To nie była brama szkoły. Nie przypominała nawet wrót do Hogwartu. Co to mogło być? Zastanawiałam się, patrząc na ruszające się kamienie.

- Ty, znaleźliśmy się w Ukulele! – krzyknął Zbyszek.

- Ukulele? – spytałam zdziwiona. – Ukulele? Czy ty wiesz, co to jest ukulele?

- No jak to co? Miejsce, w którym obecnie jesteśmy. Coś ty taka zdziwiona?

- Czy ty kiedykolwiek ukulele widziałeś?

- Może to to? – spytał Andrzej, wskazując na niską, kudłatą postać z wytrzeszczonymi oczami.

- Really? Ty naprawdę uważasz, że to ukulele?

- Jeśli nie ukulele to co?

- Noculica nie widziałeś?

- Czego?

- Noculica. Takiego kudłatego... Co? Dlaczego on?... – próbowałam zebrać myśli, ale patrzenie na mały stworek przykuwał moją uwagę. 

- Co chcesz powiedzieć.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale w tym momencie obok noculica pojawiły się małe, czarne kuleczki, wyglądające jak ubrane w lateks bańki mydlane, do tego napełnione cieczą. Kręciły się bezładnie wokół starszego kolegi.

- Dlaczego dialongi wyglądają niczym sflaczałe opony? – spytałam głośniej niż myślałam.

- A widzisz! – krzyknął Zbyszek – Mówiłem Ci, że jesteśmy na Ukulele.

- Faktycznie, odparłam zrezygnowana. Tak się cieszyłam na nadchodzące wakacje, a spotkało mnie to. I na co mi to było? 


sobota, 19 września 2020

Moc stonogi

Dziś przed państwem jest stonoga,

Co ma złego arcywroga,

Na nóg kilka hultaj czyha,

Ta zaś prędko przed nim czmycha.

Jak się pozbyć tej wrogości,

Gdy w nim pełno jest zazdrości?

Bo gdy ona biegać woli, 

Wąż się może tylko gramolić.



Nowy temat: Ostatni będą pieszymi.

Termin: 3.10.2020

sobota, 12 września 2020

Z przyczyn ważnych i niezależnych ode mnie...

 „Z powodów ważnych i niezależnych ode mnie, ale jakże uzasadnionych, listu dzisiaj nie będzie” pisał w swym liście Mały Książe. Nie wiem, może zgubił Różę, albo ktoś wymazał mu Liska. Jakby nie było, na dziwnej planecie znalazł się nasz bohater. Oby nie zasiedział się tam przez 40 lat, bo i manna z nieba mu nie pomoże.

Rozmyślając tak nad losem ni to dorosłego, no to dziecka, przystanęłam nad potokiem i spoglądam w jego lśniące refleksy. Spojrzałam w jego szeleszczące wody zmierzające do ujścia, po czym wyszeptałam:

- Mój strumyczku, powiedz przecie, dokąd mnie dziś zawieziecie.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – cicho zaszumiały drobne fale.

- Słucham? – spytałam zaskoczona.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – odpowiedziały mi wody.

Ich głos oczarował mnie, oplótł w niebieskie wstęgi i poprowadził pod górę. Nie wiem, ile dni tak wędrowałam. W końcu góry zatrzymaliśmy się.

- Czy to już koniec? – spytałam jakby otrząśnięta z niewyraźnego jak dotąd snu.

- Dalej musisz iść sama. – odrzekły fale.

- Ale tutaj nic nie ma. – powiedziałam. Nikt mi jednak na te słowa już nie odpowiedział. Poszłam więc dalej w górę.

Gdy doszłam do szczytu, zobaczyłam przedziwny obraz. Mały chłopiec malował niebo, zamaczając gęsie pióro w źródle, z którego co jakiś czas wyskakiwały srebrzące iskierki. Bladożółte słońce wznosiło się nad horyzont, zaś tuż za nim wstawał niedorosły jeszcze księżyc. Płomienne gwiazdy świeciły raz zbyt młodym, raz zbyt starym blaskiem. Otaczająca chłopca przyroda żyła swoim życiem. Drzewo próbowało przynieść ze źródła w swych gałęziach odrobinę wody, aby użyźnić wątłą ziemię. Ptaki latały wokół własnej osi, jakby klucz zgubiły. Kamienie zaś grały ze sobą w pchełki, skacząc radośnie w dół stoku, a potem jeszcze radośniej na niego wskakując. 

Przez chwilę zapomniałam gdzie i kim jestem. Zamknęłam z niedowierzania oczy, po czym pospiesznie je otworzyłam, ale zastałam świat w tym samym miejscu, w którym się znajdował, gdy tu przyszłam. Dobrze tylko, że do kolekcji psy nie świerkały niczym ptaki.

Wówczas chłopiec mnie zauważył.

- Jak widzę, odczytałaś mój list. – powiedział. 

Jaki list? Przecież ja żadnego listu... Czekaj, czy chodziło mu może o ten list?

- Przepraszam, czy Ty jesteś...? – zaczęłam niepewnie.

- Tak. – odpowiedział chłopiec, zanim skończyłam myśl.

- Ale jak to? Gdzie Róża, gdzie Lis?

- Nie ma ich tu.

- Dlaczego?

- Bo ich nie namalowałem.

- Dlaczego?

- Bo nie należą do tej planety.

- Kto o tym decyduje?!

- Ten, kto ma władzę.

- A kto na władzę?

- Ten, który dzierży pióro historii.

- Ty masz to pióro?... 

- Ja mam.

- I nie chcesz ich mieć przy sobie?

- Róża i Lis nie należą do tej historii. Nawet jeśli ich namaluję, nadal będą tylko cieniami swoich własnych postaci, moim wyobrażeniem o nich. Nie chcę ich takich.

Zaskoczyła mnie odpowiedź Małego Księcia. Nigdy bym się nie domyślała, że w ciele dziecka jest taka wielka dojrzałość. Teraz już chyba rozumiem, co to był za ważny powód, dla którego listu nie było. Nie chciałam jednak pytać o więcej, więc odwróciłam się, by odnaleźć drogę do strumienia, który mnie tutaj przyprowadził.

- Dziwny ten Mały Książe – powiedziałam do siebie, strzepując z ubrań srebrny pył. 


sobota, 5 września 2020

Opowiadanie w 10 zdaniach złożonych

 

Deszcz towarzyszył jej od rana, wprowadzając świat w zgubny stan melancholii i uśpienia. Pomimo ponurej aury, jaka otaczała ją wokoło, nie czuła przygnębienia. Dzień zaczął się rutynowo, nadmiarem obowiązków i zmartwień, jednak szybko się z nimi uporała. Spełniona, mogła cieszyć się wolnością jaką dawał jej rozpoczynający się weekend. Przemierzała pustymi ulicami miasta, głęboko wdychając deszczowy zapach powietrza, gdy nagle usłyszała szloch wydobywający się zza winkla. Jej altruistyczna natura od zawsze była źródłem jej porażek; gdy chcąc zbadać niepokojące odgłosy, ujrzała łkającą istotę w widocznym stanie rozdarcia. Nigdy nie podejrzewano jej o nikczemność, lecz gdzieś w jej wnętrzu znajdowała się jakby pustka, niby dziura, która czasem przejmowała nad nią kontrolę i pchała ją do czynów, o których nigdy nie pomyślałaby na jawie. Niepostrzeżenie zbliżyła się do swojej ofiary, przyglądając się dokładnie. Na jej twarzy ukazał się grymas zdecydowania i szybko zaczęła zadawać cios za ciosem, delikatnie jednak stanowczo. Po godzinie, a może zaledwie po kilku minutach, Igła otrząsnęła się i opuściła miejsce zbrodni, zostawiając swoją dzianinową ofiarę podziurawioną, jednak dziwnie kompletną.


Następny temat: Moc stonogi.

Termin: 19.09.2020