W barkowym pałacu

W zdrowiu i w chorobie


Cześć, mam na imię Jaśka. Mieszkam blisko całkiem sympatycznego parku w jakiejś zabitej deskami dziurze. Moje ulubione zajęcie i zarazem jedyne, na jakie mogę sobie tutaj pozwolić to spacery do tego miejsca. 

Starodrzew, pełny urokliwych alejek, porośniętych polnymi kwiatami. Tu i ówdzie stoi ławka w barokowym stylu. W każdym rogu dawnego ogrodu, położonego na planie kwadratu, jest wybudowana altanka na kształt antycznych świątyń. Okrągłe budyneczki kontrastują z idealnie prostymi kątami szlaków do spacerowania. Dawniej równo przycięte krzewy stanowiły labirynt geometrycznych dróg. Dziś służą raczej jako schronienie dla małych ptaków. Drzewa niegdyś równo przycięte zapraszały mieszkańców pobliskiego pałacu na spacery w letnie popołudnia. Niewielki strumyk spokojnie płynie przy najszerszej alejce, a jego koniec znajduje się w kwadratowej misie zwieńczonej owalną fontanną w lilie i grona. Należała ona zapewne w pierwotnym zamyśle do Dionizosa.

Dziś przestrzeń ta wygląda zgoła inaczej. Dawniej dokładnie wypielone dróżki obrosły stokrotkami i innymi drobnymi kwiatami. Korony drzew rozrosły się w nieregularnym kształcie. Proste linie zbudowane przez człowieka zostały opanowane przez naturę. Po pierwotnej francuskiej dostojności niewiele zostało. Zdecydowanie w tym parku swoje panowanie rozpoczął angielski majestat.

A ja chodzę pośród tych nierównych dróg. Oglądam raz z bliska, raz z daleka popękane kory drzew. Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Dziś nadal nie umarło. To już nie porcelanowe kobiety w sukienkach z bufiastymi rękawami i długimi trenami spacerują alejkami, lecz małe zwierzęta ubrane w rdzawe szale czy różnych maści odzienia. Drobne łapki zostawiają ślad na wilgotnej ziemi. Czasem pojedyncze, innym razem wskazują spacery rodzinne. Na szczycie fontanny bociany zbudowały gniazdo, z którego krzyczą głodne pisklęta. W koronach świerków swoje gniazdo zakłada czyżyk. Z drugiej strony parku przeskakuje z gałęzi na gałąź zwinna wiewiórka, szukając pośród buków pożywienia.



Oni tu żyją spokojnie bez nas, w zdrowiu i chorobie.

Co z resztą?


Oddalając się od pozornie opuszczonego parku, przechodzę w przestrzeń ludzi. Tych, którzy tu niegdyś żyli. Pałac ten zapewne został opuszczony po wojnie. Podwórko wygląda, jakby było zostawione przez mieszkańców tylko na chwilę. 

Tymczasem zbliżam się do dziedzińca. Już z daleka widać dumne mury, które pamiętają czasy swojej świetności. 

Zanim jednak wejdziemy do środka, przyjrzyjmy się dziedzińcowi. Jest to przestrzeń otwarta, szeroka, z licznymi rabatkami, dziś już oddanymi Matce Naturze. Przed głównym wejściem usytuowanym w centralnej części budynku, znajduje się półkolisty podjazd. Prowadzi on drogą prostą od bramy wjazdowej do samych drzwi domostwa. Przed szerokimi drzwiami stoją 4 kolumny, zwieńczone tympanonem, w którym zasiada 7 Muz otaczających Zeusa. Nieco niżej w niszy po prawej stronie od wejścia stoi dumny Uranos. Po przeciwległej stronie patrzy na nas dostojna Gaja. Spoglądając na nich mamy wrażenie, jakby  czuli się zarazem szczęśliwie, będąc razem, a jednocześnie samotni. Zapraszają nas do środka, ale ich smutne oczy jakby chciały nas ostrzec przed wędrówką po pustych korytarzach. 
Mimo tego podchodzę do masywnych wrót i ostrożnie je otwieram. Ulegają mi bez nacisku.  



W środku


Wnętrze głównego korytarza jest przestronne i zimne. Ciche echo kroków rozbija się o wysoki strop. Okna na dwie kondygnacje dają migocące światło. Drobny kurz żyje tu powoli i cicho. Tylko niemy wiatr dostający się przez nieszczelne drzwi śpiewa historię rodu zamieszkującego te mury. Wydawać by się mogło, że dom czeka na swoich właścicieli: świece zostawione w świecznikach oplecione zostały pajęczym jedwabiem, wygodne sofy trwają w oczekiwaniu, aż ktoś na nie usiądzie.

Półmrok w głębi ukazuje dwoje drzwi na parterze po prawej i lewej stronie, natomiast szerokie, kamienne schody, przechodzą przez środek korytarza, łącząc piętro z parterem. Mówią przybyszom „chodźcie, jesteście tu mile widziani”.

Korytarze w formie antresoli zabezpieczone są szerokimi marmurowymi poręczami. Ciekawe, ile razy drobne kobiece dłonie dotykały ich zimnego grzbietu, przechodząc z jednego pokoju do drugiego.

Przestrzeń ułożona w kształt półkola nie kryje swoich tajemnic. Dwanaście bogato zdobionych kolumn jest pośrednikiem i między niebem a ziemią. Z sufitu niczym gwiazdy błyszczą złote żyrandole. Pomieszczenie otwiera się na górę, sprawiając wrażenie przestrzenności, jak i w dół, czarując gości swoim magnetyzmem.



My wrócimy teraz na ziemię, skąd dostrzegamy szerokie drzwi. Za tymi po prawej stronie znajduje się prawdopodobnie kuchnia i jadalnia, po lewej zaś, sala do balowa z lustrami. Nie wejdziemy tam jednak, gdyż z wrażenia aż się oplułam.

Ciąg dalszy nastąpi... ⏳

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz