Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #podróż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #podróż. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 grudnia 2020

To mu się uPiekło!

 

Potok zabrał mnie na drugi brzeg, a tam nic jeszcze nie było: ani ognia, ani wody, radości ani cierpienia. Nic, tylko pusta przestrzeń. Ptaki nie śpiewały, liście nie szumiały, psy radośnie nie szczekały na widok znajomego przechodnia, koty szwędacze nie szukały dziury w całym. Wokół panowała czysta pustka. Tylko magiczna mgiełka rozrzucała swój czarodziejski pył tu i ówdzie.

Wydawać by się mogło, że  nic już z tego nie będzie, tymczasowym pod wpływem lekkiego proszku, zaczęły się pojawiać na gołej ziemi nagie, powyginane drzewa. Z tych nagich drzew kwiliły bladoróżowe pisklaki, rozsiewając dookoła tylko ferment.

Nim zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, ziemię zaczęła pokrywać zeschła trawa, tak, jakby od razu rodziła się martwa, zaś na powykręcanych niczym z bólu konarach pojawiały się dziwnie nienaturalnie szare liście. Nowe krzewy zaczynały rosnąć całkowicie ogołocone odziane jedynie w ciernie, a z nieba zza szarych chmur szyderczo śmiało się z nas wyblakłe słońce.

Całe szczęście przyszedł pożar, który nadal koloru temu smutnemu światu. Tuż obok mnie rozbłysło ognisko na wyschniętym krzaku, który zaiskrzył niczym gorejący krzew do Mojżesza. Nawet przez chwilę wydawało mi się, że to mówi do mnie. Tymczasem on nie zwracał się do mnie, lecz do niewielkiego klecha Arbertusa, przebranego za wynędzniałego rycerza.

- Albertusie! – rzekł krzew – Wróć do swego plebana i oznajmij mu, że dawna ziemia i dawne niebo już przeminęły!

- Tak, Panie! - wymamrotał wylękniony ksiądz.

- Albertusie! – powtórzył głos. – Pójdź do ludzi, by utworzyli Boże zastępy w kościołach i nie martwili się już o jutro!

- Tak jest, Panie! – potwierdził pseudorycerz.

- Albertusie! – krzak zwrócił się do mężczyzny po raz trzeci – Idź i nie grzesz już więcej, a za całą twą wyprawę plebańską niech ci Pan Bóg wynagrodzi.

- Ma się robić! – tym razem wykrzyczał rozochocony młodzieniec, po czym czym prędzej siadł na koń i ruszył w drogę powrotną. Spod leniwych kopyt jego klaczy nawet kurz się nie uniósł. Pojawiły się natomiast srogie iskry sypiące się spod kopyt, pochłaniając ogniem cały las. Rozgorączkowany rycerz sięgnął po upieczoną we własnym gnieździe niedorosłą jeszcze kuropatwę i zjadł syty obiad, a następnie odjechał we własną stronę.

Próbowałam iść za nim, lecz tuż za zakrętem pojawiły się powojenne wrota, zza których roztaczał się obraz elizejskich pól. Przeszłam więc bramy, zostawiając za sobą obraz nędzy i pożogi.

Jedynie co byłam w stanie powiedzieć, gdy znalazłam się na zielonych łąkach położonych niczym nad błękitnym Niemnem:

- To mu się uPiekło.

sobota, 26 września 2020

Podróż do ukulele

 Gdy zadzwonił ostatni dzwonek, pierwsza stanęłam w drzwiach. Już nie mogłam się doczekać swoich wakacji. Jeszcze tylko chwila, niech się tylko drzwi otworzą. Moment. 4, 3, 2, 1, 0...

Już są wymarzone, jedyne takie, wakacje!!!

- Juhu! – krzyknęłam w głos. Moi koledzy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.

- Z czego ty się tak cieszysz? – spytał chłopak z tyłu.

- Głupia jesteś, czy co? – odparł inny.

- Na co nam to było? – dodał trzeci.

Niezadowolona opuściłam podniesione w euforii ręce. Rzuciłam chłopcom wymowne spojrzenie i ostentacyjnie odwróciłam się do nich tyłem. Zrobiłam kilka szybkich kroków i niby to udając, że wiążę buta, zatrzymałam się, by spojrzeć, czy za mną idą. Nie szli. Ale...

Nie wierzę. To nie była brama szkoły. Nie przypominała nawet wrót do Hogwartu. Co to mogło być? Zastanawiałam się, patrząc na ruszające się kamienie.

- Ty, znaleźliśmy się w Ukulele! – krzyknął Zbyszek.

- Ukulele? – spytałam zdziwiona. – Ukulele? Czy ty wiesz, co to jest ukulele?

- No jak to co? Miejsce, w którym obecnie jesteśmy. Coś ty taka zdziwiona?

- Czy ty kiedykolwiek ukulele widziałeś?

- Może to to? – spytał Andrzej, wskazując na niską, kudłatą postać z wytrzeszczonymi oczami.

- Really? Ty naprawdę uważasz, że to ukulele?

- Jeśli nie ukulele to co?

- Noculica nie widziałeś?

- Czego?

- Noculica. Takiego kudłatego... Co? Dlaczego on?... – próbowałam zebrać myśli, ale patrzenie na mały stworek przykuwał moją uwagę. 

- Co chcesz powiedzieć.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale w tym momencie obok noculica pojawiły się małe, czarne kuleczki, wyglądające jak ubrane w lateks bańki mydlane, do tego napełnione cieczą. Kręciły się bezładnie wokół starszego kolegi.

- Dlaczego dialongi wyglądają niczym sflaczałe opony? – spytałam głośniej niż myślałam.

- A widzisz! – krzyknął Zbyszek – Mówiłem Ci, że jesteśmy na Ukulele.

- Faktycznie, odparłam zrezygnowana. Tak się cieszyłam na nadchodzące wakacje, a spotkało mnie to. I na co mi to było? 


sobota, 12 września 2020

Z przyczyn ważnych i niezależnych ode mnie...

 „Z powodów ważnych i niezależnych ode mnie, ale jakże uzasadnionych, listu dzisiaj nie będzie” pisał w swym liście Mały Książe. Nie wiem, może zgubił Różę, albo ktoś wymazał mu Liska. Jakby nie było, na dziwnej planecie znalazł się nasz bohater. Oby nie zasiedział się tam przez 40 lat, bo i manna z nieba mu nie pomoże.

Rozmyślając tak nad losem ni to dorosłego, no to dziecka, przystanęłam nad potokiem i spoglądam w jego lśniące refleksy. Spojrzałam w jego szeleszczące wody zmierzające do ujścia, po czym wyszeptałam:

- Mój strumyczku, powiedz przecie, dokąd mnie dziś zawieziecie.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – cicho zaszumiały drobne fale.

- Słucham? – spytałam zaskoczona.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – odpowiedziały mi wody.

Ich głos oczarował mnie, oplótł w niebieskie wstęgi i poprowadził pod górę. Nie wiem, ile dni tak wędrowałam. W końcu góry zatrzymaliśmy się.

- Czy to już koniec? – spytałam jakby otrząśnięta z niewyraźnego jak dotąd snu.

- Dalej musisz iść sama. – odrzekły fale.

- Ale tutaj nic nie ma. – powiedziałam. Nikt mi jednak na te słowa już nie odpowiedział. Poszłam więc dalej w górę.

Gdy doszłam do szczytu, zobaczyłam przedziwny obraz. Mały chłopiec malował niebo, zamaczając gęsie pióro w źródle, z którego co jakiś czas wyskakiwały srebrzące iskierki. Bladożółte słońce wznosiło się nad horyzont, zaś tuż za nim wstawał niedorosły jeszcze księżyc. Płomienne gwiazdy świeciły raz zbyt młodym, raz zbyt starym blaskiem. Otaczająca chłopca przyroda żyła swoim życiem. Drzewo próbowało przynieść ze źródła w swych gałęziach odrobinę wody, aby użyźnić wątłą ziemię. Ptaki latały wokół własnej osi, jakby klucz zgubiły. Kamienie zaś grały ze sobą w pchełki, skacząc radośnie w dół stoku, a potem jeszcze radośniej na niego wskakując. 

Przez chwilę zapomniałam gdzie i kim jestem. Zamknęłam z niedowierzania oczy, po czym pospiesznie je otworzyłam, ale zastałam świat w tym samym miejscu, w którym się znajdował, gdy tu przyszłam. Dobrze tylko, że do kolekcji psy nie świerkały niczym ptaki.

Wówczas chłopiec mnie zauważył.

- Jak widzę, odczytałaś mój list. – powiedział. 

Jaki list? Przecież ja żadnego listu... Czekaj, czy chodziło mu może o ten list?

- Przepraszam, czy Ty jesteś...? – zaczęłam niepewnie.

- Tak. – odpowiedział chłopiec, zanim skończyłam myśl.

- Ale jak to? Gdzie Róża, gdzie Lis?

- Nie ma ich tu.

- Dlaczego?

- Bo ich nie namalowałem.

- Dlaczego?

- Bo nie należą do tej planety.

- Kto o tym decyduje?!

- Ten, kto ma władzę.

- A kto na władzę?

- Ten, który dzierży pióro historii.

- Ty masz to pióro?... 

- Ja mam.

- I nie chcesz ich mieć przy sobie?

- Róża i Lis nie należą do tej historii. Nawet jeśli ich namaluję, nadal będą tylko cieniami swoich własnych postaci, moim wyobrażeniem o nich. Nie chcę ich takich.

Zaskoczyła mnie odpowiedź Małego Księcia. Nigdy bym się nie domyślała, że w ciele dziecka jest taka wielka dojrzałość. Teraz już chyba rozumiem, co to był za ważny powód, dla którego listu nie było. Nie chciałam jednak pytać o więcej, więc odwróciłam się, by odnaleźć drogę do strumienia, który mnie tutaj przyprowadził.

- Dziwny ten Mały Książe – powiedziałam do siebie, strzepując z ubrań srebrny pył. 


sobota, 27 czerwca 2020

Kup prawo jazdy

Gdy ci smutno, gdy ci źle
- kup prawo jazdy.
Jeździć nie nauczysz się?
- kup prawo jazdy.
Polska taki piękny kraj.
- kup prawo jazdy.
W kopercie egzamin zdaj.
- kup prawo jazdy.

Bo Ty jesteś kierowcą pierwszej klasy.
Z Tobą zdobywać mogę jeziora, góry, lasy.
Z Tobą zdobywać chcę niepoznane lądy.
Nie ważne jest jak, gdzie, kiedy, którędy.
Tyle dróg jest jeszcze przed nami.
Jak nie samochodem, pojedziem czołgami.

Z Tobą każda nowa droga zdobyta,
Chociaż nadal masz osiem lat.

Nowy temat: wśród nocnej ciszy.
Termin: 11.07.2020

sobota, 30 maja 2020

Nikt nie spodziewał się radosnych konkwistadorów.

W sali lustrzanej


Kontynuacja serii "W barokowym pałacu".

Kiedy przeszłam do pokoju lustrzanego, ogarnęła mnie cisza. Powietrze było tu jakby nieruchome. Drobinki kurzu nie tańczyły wesoło. Światło słoneczne nie dobiegało z zewnątrz. Zamknięte okiennice złowrogo trzeszczały.

Poczułam się, jakbym została zamknięta w drewnianej skrzynce. Tylko garstkę ziemi położyć obok mojej głowy. Brak też lichej poduszeczki, na której mogłabym położyć swoje zmęczone pląsami ciało.
Na przykrytej białym dywanem podłodze dawno nikt nie figlował. Dawno pokój ten nie widział kolorowych tunik, zgrabnych garsonek i fraków. Przed wielu laty bawiła się tu śmietanka towarzystwa, dziś marsza żałobnego gra tylko cisza. W tej przestrzeni poczułam się, jakbym była mała i naga. Wobec ozłacanych ram lustrzanych połyskujących mimowolnie na ścianie, moje odzienie wyglądało żałośnie i nędznie. Miałam wrażenie, jakbym umarła i znalazła się bardzo daleko od łąk zielonych, jakby już nic nie miało na mnie czekać. Nic, tylko pustka i sen.

I w sen zapadłam – długi, gwałtowny, niespokojny. Wokół mnie zebrały się panie o kształtach Rubensa i panowie z dorodnymi brodami i wąsami. Część z tych osób ubrana była w sprane suknie, zbyt często zakładane na huczne zabawy. W pewnym momencie podeszła do mnie jedna z kobiet. Podała mi zszarzałą dłoń i zaprosiła do kręgu. Weszłam doń i zaczęłam tańce razem z nimi. Po chwili dopiero zorientowałam się, że część z tych osób nie żyje, zaś ich ciało znajduje się w fazie rozkładu. Były to głównie kobiety. W pewnym momencie chciałam uciec, ale moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Bezradnie poddałam się temu dziwnemu rytmowi narzuconemu przez kostuchę. Wówczas zabrzmiał dzwon, wybiła północ. Już myślałam, że czar pryśnie, a biedny Kopciuszek znowu zgubi pantofelka. Ale czar nie prysł, nadal tańczyliśmy ponurego walca, a z każdym taktem dochodziły do nas nowe marionetki i lalkarze, dewotki i kaznodzieje, białe damy i zacni panowie, chłopcy i dziewczęta, starzy i młodzi. Sala się zapełniała, obejmując każdą nową osobę przejmującą ciszą i pustką, jaką po sobie zostawili, wychodząc z domu.

Już zegar prawie skończył wybijać godzinę dwunastą, gdy otworzyłam oczy. Moje never ending story jeszcze się nie zaczęło. Tak przypuszczam. Rozejrzałam się po sali. Byłam na niej tylko ja i lichy cień. Ucieszyłam się nieznacznie. Tylko na chwilę, bo wówczas drzwi uchyliły się z piskiem. Wszedł przez nie ubrany niczym do walki mężczyzna, podśpiewując wesoło:

„Bum cyk-cyk i rata-rata
Nie ma to jak los pirata.
Kto na drodze jego stanie,
Temu kasza na śniadanie...”

Mężczyzna ów wyglądał raczej na Hiszpana niż na pirata. Zdziwiona podeszłam doń bliżej, ale jakby mnie nie zauważył. Zrobiłam zatem kilka kolejnych kroków w jego stronę, ale on odwrócił się ode mnie i spojrzał na drzwi, które tym razem otworzyły się z impetem. Przeleciało przez nie kolejnych 4 mężczyzn. Upadając na ziemię zdołali tylko wykrzyczeć:
- Nikt się nie spodziewa radosnych konkwistadorów! 


Pierwszy mężczyzna spojrzał na nich z dezaprobatą i mruknął niezadowolony:
- Co za idioci...

Pozostali chyba to zauważyli, szybko, potykając się o siebie wstali i otrzepali podniszczone odzienie. Wyszli na korytarz i nim minęła minuta, znów rzucili się na drzwi, lecz i tym razem efekt był opłakany. Dopiero za trzecim razem zdołali się nie wywrócić o siebie.

Ten, który jako pierwszy wszedł do pokoju, podszedł do grupy, poklepał jednego z nich po ramieniu, rzecząc:
- Brawo, Hernanie Cortez. Podbiłeś pół świata niewiernych, zdobyłeś Meksyk, wzbogaciłeś się o nowe dobra i ziemię, ale też wszedłeś do pokoju, nie podbijając sobie ani innym oka. Brawo, król Hiszpanii zapewne będzie z Ciebie bardzo dumny.
- Dziękuję za Twe słowa uznania. – odpowiedział Cortez, po czym podał wskazując trunek w ręce. – To co, jeszcze po szklaneczce? 
- Jam może ślepy, ale nie głupi – powiedział pierwszy i zasiadli do stołu, z tym, że stołu im ubyło i padli obaj na pozostałych kamratów, którzy jeszcze chwilę temu zasiadali do poczęstunku. 


Przyglądałam się tej scenie z niedowierzaniem. Oto stało przede mną pięcioro zdobywców świata, którzy nie domagali z własnym ciałem. I byłoby wszystko super, tylko dlaczego znalazłam się w Andaluzji...? 

Kolejny temat: Śmieciowózkiem w piękny rejs,

Termin: 13.06.2020

Poprzedni tekst: w barokowym pałacu.
Następny: W Andaluzji