niedziela, 29 stycznia 2023

Na wstecznym do A...

 Zanim się obejrzałam, Uranos i Gaja wyszli z sali. Na podwórku tylko dudniły ich kamienne kroki. Ja tymczasem zostałam sama w dolnym rogu lustra. Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, zastanawiając się w ogóle jak ja się tu znalazłam. Droga była kręta i wyboista.

„A gdybym tak…!” - pomyślałam. „Nie, raczej to niemożliwe.” - zawetowałam własny pomysł. „A może jednak!” - nalegałam. Gdy tak toczyłam w myślach wojnę, poruszył się obraz wiszący przede mną. „Czyżbym otworzyła jakiś nowy portal?” - zawahałam się.
Przyjrzałam mu się z bliska. Nie przypominał niczego, co dotąd widziałam. Z drugiej strony był bardzo podobny do tego, co już przeszłam. Stwierdziłam więc, że jest to jedyna droga na to, by spróbować wyjść z tafli szkła, w której zostałam uwięziona.
Ruszyłam pewnie, szybko, jednak z każdym krokiem coraz bardziej wątpiłam w słuszność swojej decyzji. Po kilkunastu krokach przestałam już słyszeć kroki bogów z tutejszego tympanonu. Nie wiedziałam czy to dlatego, że to oni tak daleko odeszli, czy to ja się oddaliłam. W każdym razie zniknęli z mojego pola widzenia. Z czasem zaczęłam o nich zapominać zatopiona w obrazach, jakie namalował czas. Utrwalił je kurzem tak skutecznie, że fale przestały falować. Pozostał po nich tylko cichy szmer i zachodzące na horyzoncie niebo, które chciało jeszcze świecić, ale już przytłumiał je mrok. Nieopodal stał rozłożony przenośny stół do beer-ponga, którego już nikt nie używał. Brakowało tylko Pijoka grającego z białowłosym wojownikiem. Ogólnie wokół nie było nikogo, nie licząc posągu wielebnego księdza, trzeźwiejącego od nadmiaru wina mszalnego. Postanowiłam więc spróbować najbardziej radykalnej drogi, którą mogłam przyjąć i… spróbowałam wedrzeć się pod jego spódnicę. Ku mojemu zdziwieniu droga zadziałała.
Zakołysałam się lekko, zakręciłam kilka razy, po czym zostałam wypluta z niebios gdzieś na pustyni. Szalała na niej burza piaskowa. Przed szalejącym piachem sypiącym po oczach ochroniła mnie maleńka chatka, w której spotkałam samego Brata Alberta.
- Albercie, Albercie! Ratuj mnie! - krzyczałam bezradnie.
Skulony mnich spojrzał na mnie i przecierał oczy, jakby chciał mnie spytać, skąd się znamy.
- Nie czas teraz na to. Pomóż mi! - wołałam. -Utknęłam tutaj i próbuję się wydostać, podczas gdy…
- Ojciec Pijok został w innym świecie – dodał wielebny.
- Tak, skąd…? - zdziwiłam się, jednak mężczyzna mi przerwał.
- Ptaszki mi powiedziały. Chodź, zaprowadzę cię tam, skąd przyszliśmy.
Chwilę później wyszliśmy na szalejące piaski pustyni. Przemierzaliśmy mile, zaś piach zaczął ustępować nieutwardzonym drogom. Szliśmy jednak dalej, aż znaleźliśmy się na skraju lasu. Weszliśmy między drzewa, nie otoczył nas jednak chłód zagajnika, a pusta przestrzeń otoczona kolczastym murem. Od czasu do czasu przechodzili tamtędy ludzie ubrani w pasiaste piżamy.
- Teraz cii – szepnął do mnie Albert. - Lepiej żeby Ono się nie wybudziło.
To powiedziawszy, skinął głową w stronę leżącego u wrót kałamarza pióra. Przeszliśmy najciszej jak potrafiliśmy. To najwyraźniej nie wystarczyło, gdyż narzędzie zaczęło się niespokojnie wiercić. „Jest źle” pomyślałam. Mężczyzna pomyślał najwyraźniej o tym samym, bo przyspieszył kroku. Podążyłam za nim. Tymczasem wielkie pióro przebudziło się i zaczęło zmierzać w naszym kierunku. Najpierw niespiesznie, jednak z każdą chwilą coraz szybciej. Po chwili nie było już czasu na zbędne rozmowy. Biegliśmy ile sił w nogach, by w ostatnim momencie uciec w zamykający się właśnie portal do kolejnego świata. Przeskoczyliśmy tylko mimochodem obok iPiotera i jego baletnicy, po czym wyskoczyliśmy na plantach tuż obok posiadłości Lecha.
Jego rządki rosły tak równo, jak je zapamiętałam. Wszystko w zasadzie było takie samo za wyjątkiem obecności właściciela i Ojca Pijoka właśnie. Jakoś smutno mi się zrobiło na tę myśl. Rozejrzałam się, szukając rozwiązania na tę sytuację, Brat Albert jednak już mnie wołał skinieniem głowy. To chyba nie było miejsce, w którym miałam się ponownie zatrzymać na dłużej. Było nim natomiast pogorzelisko. Piekło, z którego sam Albert-Albetrus wówczas jeszcze zdołał uciec. Ziemia wyglądała, jakby nigdy nie było na niej życia. Tu duchowny się zatrzymał.
- Nie mogę prowadzić cię dalej. Tu jest moje serce. Tu moją rolą jest odnowić świat. Żegnaj więc. Pozdrów ode mnie Wielebnego.
Przystanęłam zaskoczona. Czyżbym właśnie wypełniła jakąś przepowiednię, w której Brat Albert wróci w swoje dawne strony, by znów nadać im życie? Nie chciałam go tam zostawiać samego, ale spojrzał na mnie ostatni raz i rzekł ze smutkiem:
- Żegnaj! - po czym odszedł w nieznane.
Ja sama stanęłam w lekkim szoku, nie mogąc się ruszyć z żadną stronę. Gdyby nie przejmujący zimny wiatr, prawdopodobnie wrosłabym w ziemię niczym młody krzew. Już chciałam się odwrócić, gdy poczułam, jak ziemia pode mną ustępuje. Znów znalazłam się w korytarzu między światami. Z tym, że były tam tylko jedne drzwi, którymi postanowiłam przejść. Miał być to mój najlepszy wybór, tymczasem zaprowadził mnie wprost na tlący się jeszcze stos, z którego wydawało mi się, że nie tak dawno udało mi się uciec. Zaczęłam ku uciesze inkwizytora przeskakiwać z nogi na nogę niczym kukiełka.
- Mówiłem ci, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
- Ja też nie! - wykrzyknęłam i uciekłam najszybciej jak mogłam.
Całe szczęście głodny krwi tłum już dawno się rozszedł, mogłam więc biec ile sił w nogach, sama nie wiedząc, dokąd zmierzam.

niedziela, 22 stycznia 2023

 Nie ma Morza we Wrocławiu.

Czasem i tak w życiu bywa.

Nie ma Morza we Wrocławiu.

Coś się kończy, coś zaczyna… Nie ma Morza we Wrocławiu. Nie jest to niczyja wina! Nie ma Morza we Wrocławiu. Chodźmy może już do kina? Nie ma Morza we Wrocławiu. Dobra, napij się wpierw wina. Nie ma Morza we Wrocławiu. I co to za krzywa mina? Nie ma Morza we Wrocławiu. Przypominasz manekina. Nie ma Morza we Wrocławiu. No, zacięła się dziewczyna. Nie ma Morza we Wrocławiu. Chyba ma mnie za kretyna? Nie ma Morza we Wrocławiu. Tak, wiem. O nim się nie zapomina.