sobota, 26 grudnia 2020

Depresyjna impresja

 Lulajże Jezuniu, moja Udręko,

Lulaj ulubiona ma wieczna Męko.

Lulajże Jezuniu, lulaj, że lulaj

A ty go matulu w płaczu weź nie zaduszaj.



Strasznie smutna ta impresja,

Jak poporodowa jest depresja.


Nie ma z tego co żartować,

Nie ma też co tu mędrkować.


Pomoc czeka na każdego,

Ratuj siebie i małego.


Temat: Sekta stalowej pani salowej.

Termin: 9.01.2021

sobota, 19 grudnia 2020

To mu się uPiekło!

 

Potok zabrał mnie na drugi brzeg, a tam nic jeszcze nie było: ani ognia, ani wody, radości ani cierpienia. Nic, tylko pusta przestrzeń. Ptaki nie śpiewały, liście nie szumiały, psy radośnie nie szczekały na widok znajomego przechodnia, koty szwędacze nie szukały dziury w całym. Wokół panowała czysta pustka. Tylko magiczna mgiełka rozrzucała swój czarodziejski pył tu i ówdzie.

Wydawać by się mogło, że  nic już z tego nie będzie, tymczasowym pod wpływem lekkiego proszku, zaczęły się pojawiać na gołej ziemi nagie, powyginane drzewa. Z tych nagich drzew kwiliły bladoróżowe pisklaki, rozsiewając dookoła tylko ferment.

Nim zdałam sobie sprawę z tego, co się dzieje, ziemię zaczęła pokrywać zeschła trawa, tak, jakby od razu rodziła się martwa, zaś na powykręcanych niczym z bólu konarach pojawiały się dziwnie nienaturalnie szare liście. Nowe krzewy zaczynały rosnąć całkowicie ogołocone odziane jedynie w ciernie, a z nieba zza szarych chmur szyderczo śmiało się z nas wyblakłe słońce.

Całe szczęście przyszedł pożar, który nadal koloru temu smutnemu światu. Tuż obok mnie rozbłysło ognisko na wyschniętym krzaku, który zaiskrzył niczym gorejący krzew do Mojżesza. Nawet przez chwilę wydawało mi się, że to mówi do mnie. Tymczasem on nie zwracał się do mnie, lecz do niewielkiego klecha Arbertusa, przebranego za wynędzniałego rycerza.

- Albertusie! – rzekł krzew – Wróć do swego plebana i oznajmij mu, że dawna ziemia i dawne niebo już przeminęły!

- Tak, Panie! - wymamrotał wylękniony ksiądz.

- Albertusie! – powtórzył głos. – Pójdź do ludzi, by utworzyli Boże zastępy w kościołach i nie martwili się już o jutro!

- Tak jest, Panie! – potwierdził pseudorycerz.

- Albertusie! – krzak zwrócił się do mężczyzny po raz trzeci – Idź i nie grzesz już więcej, a za całą twą wyprawę plebańską niech ci Pan Bóg wynagrodzi.

- Ma się robić! – tym razem wykrzyczał rozochocony młodzieniec, po czym czym prędzej siadł na koń i ruszył w drogę powrotną. Spod leniwych kopyt jego klaczy nawet kurz się nie uniósł. Pojawiły się natomiast srogie iskry sypiące się spod kopyt, pochłaniając ogniem cały las. Rozgorączkowany rycerz sięgnął po upieczoną we własnym gnieździe niedorosłą jeszcze kuropatwę i zjadł syty obiad, a następnie odjechał we własną stronę.

Próbowałam iść za nim, lecz tuż za zakrętem pojawiły się powojenne wrota, zza których roztaczał się obraz elizejskich pól. Przeszłam więc bramy, zostawiając za sobą obraz nędzy i pożogi.

Jedynie co byłam w stanie powiedzieć, gdy znalazłam się na zielonych łąkach położonych niczym nad błękitnym Niemnem:

- To mu się uPiekło.

sobota, 12 grudnia 2020

Daj piątaka na zwierzaka

 Daj piątaka na zwierzaka!

Ale zaraz będzie draka...

Bo o zwierzu,

Na talerzu,

Dzisiaj opowiastka taka.



Stoję sobie w restauracji,

Jak to zwykle, pełna gracji,

Dwóch zaczepia,

Wlepia ślepia,

Bo nie jedli dziś kolacji.


Dwaj panowie są bezdomni,

Ale jacy oni skromni,

Dług oddadzą,

Co zgromadzą,

Mózg ich o mnie nie zapomni.


Dwaj panowie mnie ujęli,

Oszczędności diabli wzięli,

Jeść dostali,

Dziękowali,

I już wszyscy są weseli.



Następny temat: Depresyjna impresja.

Termin: 26.12.20

niedziela, 6 grudnia 2020

Co się mieści w głowie kleszcza

 Abrakadabra, czary mary,

Przyleciały dwa komary.

Hokus pokus pełen pokus

Na komary będzie fokus.


ARGIEL+A TRIEL+AP A T A T

Zaraz komarów będzie napad.

Ene mene, tinki łinki,

Z domu odpadają tynki,


Bo komarów chmara cała 

Dobrała się do homara

I szykuje się na leszcza,

Chcąc wypędzić stamtąd kleszcza.


Lecz ten dzielić się nie może!

Biedny ach mój kleszcz, nieboże!

Spojrzeć nie spojrzy na leszcza.

Co się mieści w głowie kleszcza?


Nowy temat: To mu się uPiekło!

Termin: 19.12.2020


sobota, 28 listopada 2020

Po smaku w Macku

 Po smaku w Macku zostały tylko wspomnienia,

Tych pięknych chwil podczas jedzenia...

Krzyk dzieciaków, o zabawkę proszących;

Zapach bezdomnych, o dwa złote żebrzących...

Obraz konsumpcji w najczystszym wydaniu.

Dotyk blatu, tuż po Coli wylaniu...


Po smaku w Macku zostały tylko wspomnienia,

Nie zamówisz sobie pod drzwi jedzenia,

Boś ze wsi zabitej dechami,

Gdzie nawet psy szczekają d...

I zostaje tylko czekać na zlitowanie,

Dalsze gospodarki odmrażanie...


Panie Premierze, otwórz chociaż meblowy!

Ikea pocieszy może swym hot dogiem bestsellerowym...



Następny temat: Daj piątaka na zwierzaka!

Termin: 12.12.2020

sobota, 21 listopada 2020

Wolne nie pozwalam

Wolne nie pozwalam

 
Przyszła do nas wielka fala.
Zapełniona cała sala.
Zrobiła się wielka wrzawa
Pełna strona lewa, prawa.

Ministrowie, erudyci
Przyjechali do stolicy,
Aby tworzyć nowe prawa,
Lecz ktoś krzyczy: „Nie pozwalam!”

Wnet senator głos zabiera
Milknie sala i opera.
Mówi: „Wolne nie pozwalam
Jest jak żółwi cała chmara,
Więc nowe nadaję prawa
- od dziś szybkie nie pozwalam!”

sobota, 14 listopada 2020

Five O'Clock

 

Gdy godzina ta wybija,

Czarnowidztwo całe mija.

I zaparzasz wnet herbatki,

Obok leżą czekoladki.

I relaksu nastał moment,

Zniknął już ten cały torment.

Po twój napar sięga ręka

i już znowu jest udręka,

bo ta nieuważna łapa,

niczym ta największa gapa.

Wrzątek cały wasz rozlała,

ból straszliwy ci zadała.

Z ust wylazło przekleństw sto,

Tak się kończy five o’clock.




Nowy temat: Po smaku w Macku

Termin: 28.11.2020

niedziela, 8 listopada 2020

Nas zdalne nie dotyczy

 Nas zdalne nie dotyczy


Gdy Cię nie widzę, Nie wzdycham, nie płaczę. Nie tracę zmysłów, kiedy Cię zobaczę. Jednak gdy długo Ciebie nie oglądam, Czegoś mi brakuje i coś wiedzieć żądam. I tęskniąc, sobie zadaję pytanie: "Czy to jest szkoda, zdalne nauczanie?" W jaskrawych barwach jawisz się kolego, Zza pleców Mama Ci drożdżówkę piecze. Ktoś do mnie macha z mego komputera. I głosy słyszę. Czy tak jest na świecie? Ktokolwiek widział, kto wie, niech mi powie, Co się zdarzyło tamtego poranka? Raz nie moc dotknąć Cię ni trochę, By później ściągnąć moc niczym kochanka. I w kuchni siedząc, zadaję pytanie: "Kto to wymyślił - zdalne naocznie?". Widzę wieczorem opuchnięte oczy, Które spojrzeć, ale już nie mogą. Z niesmakiem spojrzysz na drugie śniadanie, Lecz nawet siły nie masz tupnąć nogą. Tam niedaleko były ławki, klasy. Głupi koledzy, jeszcze głupcze panie, I chociaż wiedza dziwnie Cię nie mrozy, Też wciąż powtarzasz to samo panie: "Do diaska, po co zdalne nauczanie?". I gdy ostatkiem sił sięgasz po myszkę, By jeszcze chwilę uczestniczyć w lekcjach, Twój brat przytaszczy przyciężkawy plecak I tak się z Tobą po bratersku droczy: "Codziennie sobie zdajesz pytanie, Po co Ci było zdalne nauczanie. I choć pandemia na świecie się toczy, To mnie ta zdalna praca nie dotyczy".





sobota, 31 października 2020

Ocalałam

 

Mam lat dwadzieścia i parę

ocalałam

prowadzona na test.


Człowieka czipuje się jak zwierzę

widziałam:

prototypy szczepionek,

które nie zostaną zaaprobowane.


Jednako waży bliski kontakt i kwarantanna

widziałam:

człowieka, który był jeden

zakażony i zdrowy.


Szukam lekarza i uzdrowiciela

niech przywróci smak i węch

niech jeszcze raz określi kaszel

niech zbije gorączkę na stałe.


Mam lat dwadzieścia i parę

ocalałam

prowadzona na test.

niedziela, 25 października 2020

Krzaki w kolorze blond

To były krzaki w kolorze blond, 
Przyszły niedaleko stąd. 
Podały to, co chciały dać, 
A potem znów poszły spać. 
Codziennie krzaki w kolorze blond, 
Czują spalenizny swąd, 
Bo utleniaczem zdobią się, 
Lecz czy to upiększy je? 

 W parku przy cmentarzu patrzą cały dzień, 
 Czy przypadkiem martwy nie zachwyci się. 
Lecz martwych nie ma wciąż, 
 Więc nasze krzaki blond 
Martwią się czy ktoś pokocha je. 

 To były krzaki w kolorze blond, 
Czują spalenizny swąd. 
 Niebieski proszek w liściach ich 
Sprawia, że kolor zabiera dech. 
 Niezwykłe krzaki w kolorze blond 
Nadal nie chcą odejść stąd. 
 Czekają aż nadejdzie ktoś, 
 Kto przyjmie ich złoty blond. 

 Ale ta historia ma też happy end, 
Bo te blondo-krzaki okazało się,
Niezwykle palą się, 
 Więc w piecu śmieją się. 
 Ze zmarłymi ogrzewają się. 

 Tak oto krzaki w kolorze blond,
Znają swój prawdziwy swąd. 
 I mogą ciepło swoje dać, 
 Ktokolwiek je zechce brać. 
 Więc martwy z krzakiem w kolorze blond 
 Ujdzie z dymem daleko stąd. 
 Po obu pozostanie coś, 
 Garść proszku w kolorze blond.

Nowy temat: nas zdalne nie dotyczy
termin: 7.11.2020

sobota, 17 października 2020

Wartości odżywcze i alergeny - epitafium w formie limeryku.

 

Tu leży ciało najlepszej Matki,

Co była ofiarą krwawej jatki,

Wrogiem jej – laktoza,

Piękna będzie proza –

Bo tchu dokonała robiąc w gatki.


Następny temat: Numer 20.

Termin: 31.10.2020


sobota, 10 października 2020

Polska jesień zła

 Huhu ha! Huhu ha!

Polska jesień zła!

Chowa deszcze, wichry, żale.

Z nimi zna się doskonale,

Nasza jesień zła,

Nasza jesień zła!


Huhu ha! Huhu ha!

Polska jesień zła!

Zamgli okna, szyby zmrozi.

Swoim palcem srogo grozi.

Polska jesień zła,

Polska jesień zła!


Huhu ha! Huhu ha!

Polska jesień zła!

Z liści dywan nam ułoży,

Potem na nim się położy,

A my razem z nią,

A my razem z nią.


Huhu ha! Huhu ha!

Polska jesień zła!

Grube krople, deszcz i plucha,

Zimno, wiatr i zawierucha.

Złotem mknie przez świat!

Nasza jesień zła!


sobota, 3 października 2020

Ostatni

Kropla potu powoli spływa mu po plecach.
Ostatni będą pierwszymi.
Kątem oka widzi oddalające się zwycięstwo. Ostatni będą pierwszymi. W finalnym geście rebelii zmusza swoje ciało do większego wysiłku. Ostatni będą pierwszymi. Nogi uginają się pod nim, kolana drżą. Ostatni będą pierwszymi. Męczarnia zdaje się nie mieć końca. Ostatni będą pierwszymi. Ostre słońce nie daje za wygraną. Ostatni będą pierwszymi. Jeszcze tylko jeden krok, jeden oddech. Ostatni będą...
„...pieszymi! Niestety proszę pana, nie mamy już wolnych wielbłądów. Będzie pan musiał iść za karawaną na pieszo. Zbieramy się, do następnej oazy 40 kilometrów!”


Następny temat: Wartości odżywcze i alergeny - epitafium w formie limeryku.
Termin: 17.10.2020

sobota, 26 września 2020

Podróż do ukulele

 Gdy zadzwonił ostatni dzwonek, pierwsza stanęłam w drzwiach. Już nie mogłam się doczekać swoich wakacji. Jeszcze tylko chwila, niech się tylko drzwi otworzą. Moment. 4, 3, 2, 1, 0...

Już są wymarzone, jedyne takie, wakacje!!!

- Juhu! – krzyknęłam w głos. Moi koledzy spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.

- Z czego ty się tak cieszysz? – spytał chłopak z tyłu.

- Głupia jesteś, czy co? – odparł inny.

- Na co nam to było? – dodał trzeci.

Niezadowolona opuściłam podniesione w euforii ręce. Rzuciłam chłopcom wymowne spojrzenie i ostentacyjnie odwróciłam się do nich tyłem. Zrobiłam kilka szybkich kroków i niby to udając, że wiążę buta, zatrzymałam się, by spojrzeć, czy za mną idą. Nie szli. Ale...

Nie wierzę. To nie była brama szkoły. Nie przypominała nawet wrót do Hogwartu. Co to mogło być? Zastanawiałam się, patrząc na ruszające się kamienie.

- Ty, znaleźliśmy się w Ukulele! – krzyknął Zbyszek.

- Ukulele? – spytałam zdziwiona. – Ukulele? Czy ty wiesz, co to jest ukulele?

- No jak to co? Miejsce, w którym obecnie jesteśmy. Coś ty taka zdziwiona?

- Czy ty kiedykolwiek ukulele widziałeś?

- Może to to? – spytał Andrzej, wskazując na niską, kudłatą postać z wytrzeszczonymi oczami.

- Really? Ty naprawdę uważasz, że to ukulele?

- Jeśli nie ukulele to co?

- Noculica nie widziałeś?

- Czego?

- Noculica. Takiego kudłatego... Co? Dlaczego on?... – próbowałam zebrać myśli, ale patrzenie na mały stworek przykuwał moją uwagę. 

- Co chcesz powiedzieć.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale w tym momencie obok noculica pojawiły się małe, czarne kuleczki, wyglądające jak ubrane w lateks bańki mydlane, do tego napełnione cieczą. Kręciły się bezładnie wokół starszego kolegi.

- Dlaczego dialongi wyglądają niczym sflaczałe opony? – spytałam głośniej niż myślałam.

- A widzisz! – krzyknął Zbyszek – Mówiłem Ci, że jesteśmy na Ukulele.

- Faktycznie, odparłam zrezygnowana. Tak się cieszyłam na nadchodzące wakacje, a spotkało mnie to. I na co mi to było? 


sobota, 19 września 2020

Moc stonogi

Dziś przed państwem jest stonoga,

Co ma złego arcywroga,

Na nóg kilka hultaj czyha,

Ta zaś prędko przed nim czmycha.

Jak się pozbyć tej wrogości,

Gdy w nim pełno jest zazdrości?

Bo gdy ona biegać woli, 

Wąż się może tylko gramolić.



Nowy temat: Ostatni będą pieszymi.

Termin: 3.10.2020

sobota, 12 września 2020

Z przyczyn ważnych i niezależnych ode mnie...

 „Z powodów ważnych i niezależnych ode mnie, ale jakże uzasadnionych, listu dzisiaj nie będzie” pisał w swym liście Mały Książe. Nie wiem, może zgubił Różę, albo ktoś wymazał mu Liska. Jakby nie było, na dziwnej planecie znalazł się nasz bohater. Oby nie zasiedział się tam przez 40 lat, bo i manna z nieba mu nie pomoże.

Rozmyślając tak nad losem ni to dorosłego, no to dziecka, przystanęłam nad potokiem i spoglądam w jego lśniące refleksy. Spojrzałam w jego szeleszczące wody zmierzające do ujścia, po czym wyszeptałam:

- Mój strumyczku, powiedz przecie, dokąd mnie dziś zawieziecie.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – cicho zaszumiały drobne fale.

- Słucham? – spytałam zaskoczona.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – odpowiedziały mi wody.

Ich głos oczarował mnie, oplótł w niebieskie wstęgi i poprowadził pod górę. Nie wiem, ile dni tak wędrowałam. W końcu góry zatrzymaliśmy się.

- Czy to już koniec? – spytałam jakby otrząśnięta z niewyraźnego jak dotąd snu.

- Dalej musisz iść sama. – odrzekły fale.

- Ale tutaj nic nie ma. – powiedziałam. Nikt mi jednak na te słowa już nie odpowiedział. Poszłam więc dalej w górę.

Gdy doszłam do szczytu, zobaczyłam przedziwny obraz. Mały chłopiec malował niebo, zamaczając gęsie pióro w źródle, z którego co jakiś czas wyskakiwały srebrzące iskierki. Bladożółte słońce wznosiło się nad horyzont, zaś tuż za nim wstawał niedorosły jeszcze księżyc. Płomienne gwiazdy świeciły raz zbyt młodym, raz zbyt starym blaskiem. Otaczająca chłopca przyroda żyła swoim życiem. Drzewo próbowało przynieść ze źródła w swych gałęziach odrobinę wody, aby użyźnić wątłą ziemię. Ptaki latały wokół własnej osi, jakby klucz zgubiły. Kamienie zaś grały ze sobą w pchełki, skacząc radośnie w dół stoku, a potem jeszcze radośniej na niego wskakując. 

Przez chwilę zapomniałam gdzie i kim jestem. Zamknęłam z niedowierzania oczy, po czym pospiesznie je otworzyłam, ale zastałam świat w tym samym miejscu, w którym się znajdował, gdy tu przyszłam. Dobrze tylko, że do kolekcji psy nie świerkały niczym ptaki.

Wówczas chłopiec mnie zauważył.

- Jak widzę, odczytałaś mój list. – powiedział. 

Jaki list? Przecież ja żadnego listu... Czekaj, czy chodziło mu może o ten list?

- Przepraszam, czy Ty jesteś...? – zaczęłam niepewnie.

- Tak. – odpowiedział chłopiec, zanim skończyłam myśl.

- Ale jak to? Gdzie Róża, gdzie Lis?

- Nie ma ich tu.

- Dlaczego?

- Bo ich nie namalowałem.

- Dlaczego?

- Bo nie należą do tej planety.

- Kto o tym decyduje?!

- Ten, kto ma władzę.

- A kto na władzę?

- Ten, który dzierży pióro historii.

- Ty masz to pióro?... 

- Ja mam.

- I nie chcesz ich mieć przy sobie?

- Róża i Lis nie należą do tej historii. Nawet jeśli ich namaluję, nadal będą tylko cieniami swoich własnych postaci, moim wyobrażeniem o nich. Nie chcę ich takich.

Zaskoczyła mnie odpowiedź Małego Księcia. Nigdy bym się nie domyślała, że w ciele dziecka jest taka wielka dojrzałość. Teraz już chyba rozumiem, co to był za ważny powód, dla którego listu nie było. Nie chciałam jednak pytać o więcej, więc odwróciłam się, by odnaleźć drogę do strumienia, który mnie tutaj przyprowadził.

- Dziwny ten Mały Książe – powiedziałam do siebie, strzepując z ubrań srebrny pył. 


sobota, 5 września 2020

Opowiadanie w 10 zdaniach złożonych

 

Deszcz towarzyszył jej od rana, wprowadzając świat w zgubny stan melancholii i uśpienia. Pomimo ponurej aury, jaka otaczała ją wokoło, nie czuła przygnębienia. Dzień zaczął się rutynowo, nadmiarem obowiązków i zmartwień, jednak szybko się z nimi uporała. Spełniona, mogła cieszyć się wolnością jaką dawał jej rozpoczynający się weekend. Przemierzała pustymi ulicami miasta, głęboko wdychając deszczowy zapach powietrza, gdy nagle usłyszała szloch wydobywający się zza winkla. Jej altruistyczna natura od zawsze była źródłem jej porażek; gdy chcąc zbadać niepokojące odgłosy, ujrzała łkającą istotę w widocznym stanie rozdarcia. Nigdy nie podejrzewano jej o nikczemność, lecz gdzieś w jej wnętrzu znajdowała się jakby pustka, niby dziura, która czasem przejmowała nad nią kontrolę i pchała ją do czynów, o których nigdy nie pomyślałaby na jawie. Niepostrzeżenie zbliżyła się do swojej ofiary, przyglądając się dokładnie. Na jej twarzy ukazał się grymas zdecydowania i szybko zaczęła zadawać cios za ciosem, delikatnie jednak stanowczo. Po godzinie, a może zaledwie po kilku minutach, Igła otrząsnęła się i opuściła miejsce zbrodni, zostawiając swoją dzianinową ofiarę podziurawioną, jednak dziwnie kompletną.


Następny temat: Moc stonogi.

Termin: 19.09.2020

sobota, 29 sierpnia 2020

Na szczycie szpilki

 Zdjęcie

To chwila

Zamknięta

W bezruchu

Słów.


Jak igła

Sosny

Zatrzymana 

na wietrze.


Jak potok

Pojęć

Wartkich

Niebywałych.


Jak korona

Drzew

Na szczycie

Tatrzańskich lasów.


Wspomnienie

Zatrzymane

Na szczycie

Szpilki. 


Nowy temat: z przyczyn ważnych i niezależnych ode mnie... 

Termin: 12.09.2020


sobota, 22 sierpnia 2020

W saszetce keczupu

 

Co się w tej saszetce mieści?

Jakie niebanalne treści?

Może tajemnica to wszechświata?

Może coś, co lubi tata?

Może tajny przepis skrywa?

Mama krzyczy: „Ciężko się zmywa!”

Skład napisany w obcym języku;

Nie pojmiesz go nigdy, laiku.

Ja wiem, że w niej pomidorów masa,

Tych, na które naszczał rycerz koło lasa.


Następny temat: Opowiadanie w 10 złożonych zdaniach.

Termin: 5.09.2020

sobota, 15 sierpnia 2020

W puszce Coca-Coli®

 Co pewien wieczór po nią sięgamy. 

O tym, co jest w niej, się zastanawiamy. 

Cokolwiek będzie w jej zawartości, 

Ach, nie oprzemy się tej miłości. 


Czyli to będzie smak przyzwoity?

Owszem, a nawet jest wyśmienity.

Lubisz zamknięty świat w puszce Coli;

Albo ulegniesz lub Cię zniewoli. 


sobota, 8 sierpnia 2020

A morże?

 

Siedzi rolnik na swym polu

Marzy o sopockim molu,

Słońce bezecne w oczy mu gorze...

A możek ja bym pojechał nad morze?”

Wraca więc prędko do chaty niewielkiej,

By powiadomić o myśli swej wielkiej.

Siadają zatem i rozprawiają rodzinnie,

Gdzie o all inklusiwie piszą wieści gminne.

Nic jednak znaleźć wspólnie nie mogą,

Domek jakby pogrąża się trwogą,

Bo żadne z nich nie wie jak się pisze morze.

Lamenty się wznoszą i krzyki: O Boże!”

W końcu by wszystkich zadowolić,

Decydują by „morże” nabazgrolić.

I śmiejesz się, mój drogi, z tej wiejskiej głupoty,

Lecz uważaj, by z narzeczoną nie wpaść w kłopoty!

Bo cudna i piękna córka rolnika,

Zwie się nie inaczej niż Andrżelika.






Następny temat: Przeniesione w saszetce ketchupu.

Termin: 22.08.2020

sobota, 25 lipca 2020

List w papierowej słomce

A. D. 2020. Wróciłam do teraźniejszości. Swoją drogą, ciekawe, czy mój portret nadal płonie gdzieś w Andaluzji? Teraz to już przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Jestem. Żyję. A korzystając z tego, z ciekawością zaczęłam  przyglądać się portowemu żurawiowi. To naprawdę interesujące, ile musiał ton przenosić za czasów swojej świetności. Dziś stoi nad brzegiem starego portu i duma. Postanowiłam chwilę podumać z nim, spokojnie przyglądając się, jak Odra wpływa do morza.
Gdańsk – miasto marzeń. Marzeń o dostępie do morza. Marzeń o nowej, lepszej przyszłości. Marzeń o zmianach. Marzeń bezkresnych niczym oglądany z plaży w Brzeźnie horyzont. Tak, to jest prawdziwy dom. Miasto, które wiele widziało i jeszcze więcej słyszało. Miasto wolne, a zarazem miasto, z którego brutalnie zostali wypędzeni jego rdzenni mieszkańcy.
My, wyrzuceni z okręgu lwowskiego, ciągle płaczemy: „Lwów jest nasz”. Na krew naszych matek! Czy wyrzuceni stąd Niemcy też z utęsknieniem wołają: „Oddajcie nam Gdańsk”? A ja tak siedzę w lekko kołyszącej się łodzi i myślę: „Chyba zaraz dostanę choroby morskiej”.
Po raz pierwszy w życiu poczułam się jak wróżbita Maciej. Skąd ja to mogłam wiedzieć? Całe szczęście burta była blisko. Spojrzałam w szarobrunatną otchłań i oddałam to, co mogłam na ten czas oddać. Szczerze mówiąc, dziwnie niewiele tego było. Musiało się chyba strawić w ogniu, jeszcze tam, w Hiszpanii. No nic. W każdym razie odetchnęłam z ulgą, zasysając się morskim powietrzem.
Fale szumiały z lekka. Mewy krzyczały nam nad głową. Statek powoli dobijał do brzegu. Nagle wszystko zamilkło. Ptaki zatrzymały się w locie. Fale znieruchomiały. Statek stanął przechylony lekko w lewo. Spojrzałam dookoła. Świat się zatrzymał niczym na obrazie. Niepewnie wyjrzałam za burtę. Woda była jak z papieru. Nie było mowy, aby dopłynąć. Chcąc nie chcąc musiałam z łodzi wyjść. Okazało się, że niczym Piotr apostoł, przeszłam suchą stopą do lądu. Na odchodne jeszcze raz spojrzałam w nieruchome fale i ruszyłam w dalszą podróż.
Na ulicy Długi Targ przywitał mnie sam Neptun, radośnie machając do mnie trójzębem. W oknie na poddaszu z ciekawością przyglądała mi się panienka z okienka. Kawałek dalej swój warsztat miał lalkarz. Obok niego był sklep rzemieślniczy. Na każdym kroku widać było symbole dawnych cech działających w granicach miasta. Kiedyś to tu musiało się żyć.
Nagle zza wielkiej tafli betonowych domów wystrzeliły w górę fajerwerki. Światełko do nieba radośnie rozświetliło wieżę katedry Mariackiej. Wśród ciszy kart historii usłyszeć można było cichą wrzawę. To padł prezydent. LGBT, nie to nie to... Jakiś inny czteroliterowy skrót pojawia się na banerach i bilbordach. Słyszę znajomy głos. Facet w dużych, czerwonych okularach biega po ulicy. Ta powoli wraca do swojej naturalnej formy. Ja czmycham przez otwór w papierowej słomce niczym pan Twardowski i zostawiam po sobie w niej list do Małego Księcia. A co w nim było. Długo by opowiadać.

Kolejny temat: W puszce Coca-Coli®
Termin: 15.08.2020

sobota, 18 lipca 2020

Rzucając się z liścia




„Smukła, czarna sylwetka stoi samotnie na krawędzi otchłani. Przed nim rozpościera się las, pełen grubych pni, niezbadany i szepczący cicho do niczego nieświadomych ofiar, puste obietnice wiecznej prawdy. Nad nim góruje nieskończony błękit, nieskalany nawet pojedynczą plamką bieli w postaci niewielkiej chmurki. Jednak całą jego uwagę przykuwa to co pod nim. Przepaść. Niezgłębiona czeluść, która nie mami niczym nieznaczącymi deklaracjami. W parze z nią idzie tylko przysięga. Przyrzeczenie, że przystając do niej zyska nicość. Na dnie czeka tylko próżnia. Słodkie ukojenie niebytu, bez bólu, bez cierpienia. A tego mu w życiu nie brakowało. Ciągła dyskryminacja ze względu na swą naturę. Szkalujące określenia, bezustanny strach przed delikatnymi dłońmi, które w odpowiednich okolicznościach mogą zmienić się w morderczą broń. Krwiopijca. Tak go nazywają. A on robi tylko to, co niezbędne do przetrwania. Czy jest jednak w tym sens? Wystarczy krok i wszystko się skończy. Jeden krok i bezdeń pochłonie go w wiecznym uścisku nieistnienia. Robi krok i…”
Komar od dłuższego czasu siedzący na krawędzi liścia wznosi się do lotu. Prawdopodobnie szuka źródła pożywienia, by móc przeżyć najbliższe tygodnie i wziąć udział w rytuałach godowych zapewniających przetrwanie gatunku. Czytała: Krystyna Czubówna.


Następny temat: A morże?
Termin: 8.08.2020

sobota, 11 lipca 2020

Wśród nocnej ciszy

Wpłynąłem w suchy przestwór oceanu,
Autobus w korku jako łódka brodzi,
Ludzie nerwowi, spieszni, niecierpliwi,
A mi to jakoś w ogóle nie szkodzi.

Gdzieniegdzie śniegiem zawieje natura,
Znienacka sypnie przechodniowi w oczy.
Idąc ulicą, coś robię na hurra.
Na co mi było tak wychodzić w nocy?

Wtem się zatrzymam, coś usłyszę słabo.
Może to Wiedźmin swą wojuje szablą.
Patrzę – Maryja czy to Ciri dąży?

To nie jest Maria, nie Ciri, lecz inna
Jakaś tak mała, wrażliwa, dziecinna
Kobieta w nocy cichuteńko krąży...


Nowy temat: list w papierowej słomce.
Termin:  25.07.2020






sobota, 4 lipca 2020

O spódniczce




Śpiewane do melodii "Mam chusteczkę haftowaną"



O spódniczce koronkowej,
Co ma dwa otwory.
W jednym nogi, w drugim tułów;
I ubiór gotowy,
Ta nie wejdzie,
Ta za chuda,
Ta ma ładne nogi.
A spódniczkę koronkową pan prezes założył...


Następny temat: Rzucając się z liścia.
Termin: 18.07.2020

sobota, 27 czerwca 2020

Kup prawo jazdy

Gdy ci smutno, gdy ci źle
- kup prawo jazdy.
Jeździć nie nauczysz się?
- kup prawo jazdy.
Polska taki piękny kraj.
- kup prawo jazdy.
W kopercie egzamin zdaj.
- kup prawo jazdy.

Bo Ty jesteś kierowcą pierwszej klasy.
Z Tobą zdobywać mogę jeziora, góry, lasy.
Z Tobą zdobywać chcę niepoznane lądy.
Nie ważne jest jak, gdzie, kiedy, którędy.
Tyle dróg jest jeszcze przed nami.
Jak nie samochodem, pojedziem czołgami.

Z Tobą każda nowa droga zdobyta,
Chociaż nadal masz osiem lat.

Nowy temat: wśród nocnej ciszy.
Termin: 11.07.2020

sobota, 20 czerwca 2020

W obronie pomidorów


             Po stromych skarpach pewnym krokiem kroczy Czarny Rycerz. Zbroja jego przypomina bezksiężycową noc, za nim zaś, niczym na smyczy, ostrożnie stąpa jego wierny Giermek. Choć krajobraz, niczym zaorane pole, wygląda na całkowicie odmieniony ostatnimi walkami, Rycerz bez cienia wątpliwości podąża znaną tylko sobie ścieżką. Wiedziony węchem czy innym wyostrzonym zmysłem, odnajduje oazę. Przed parą rozpościera się niewielka polana, ukryta wśród wybrzuszeń terenu. Idealne miejsce na krótki odpoczynek po długiej drodze jaką odbyli. Czarny Rycerz bez słowa kieruje się w ustronny kąt łączki, gdy speszony Giermek, nucąc pod nosem nikomu nie znaną melodię, nagle staje się bardzo zainteresowany swoją własną koszulą.
- Co panowie robią?!
Nieoczekiwanie zza drzew i pagórków wyłania się wieśniak odziany w typowo chłopskie ubranie. Jedynym wyróżniającym się atrybutem jest biała szmata, którą chłop dzierży niczym najgroźniejszą broń. Za nim pojawia się baba, które szepce mu do ucha zdania, sprawiające, że kmiotek wpada w jeszcze większą złość.
- Co pan robi, panie Rycerzu?! - gospodarz decyduje się zaatakować Czarnego. - Pan nie widzi? Ja wiem, wojenka, pojedynki tylko w głowie, ale pan też coś musisz przecież jeść!
Czarny Rycerz pozostaje niewzruszony. Giermek, zażenowany całą sytuacją, postanawia wkroczyć do akcji:
- Ale o co chodzi, panie gospodarzu?
- O co chodzi? O co chodzi! Następny głupek. Panowie się przypadkiem nie pomylili I przebrali w odzienie szlacheckie? Nie wierzę, że na takie coś idą moje pańszczyny!
- Panie gospodarzu, ja myślę, że to się jednak wszystko da załatwić bez krzyków i niepotrzebnych obelg. Ja rozumiem, pan jest prosty, ale mówisz pan jednak do rycerza i to jeszcze nie byle jakiego rycerza, ale Czarnego Rycerza. Trochę szacunku!
- Szacunku?! A gdzie szacunek dla mnie?! Gdzie szacunek dla moich pomidorów?!
- Jakich znowu pomidorów?!
- Tych! – krzyczy chłop, wskazując rękami na pole wokół Czarnego. - On leje na moje pomidory!
Oczy Giermka nagle stają się wielkie jak spodki. Rzeczywiście, w miejscu, do którego Rycerz udał się za potrzebą, rosną niewielkie, dopiero lekko zaczerwienione pomidory. Obecnie zalewane falą jasnozółtych szczyn.
- Ja… To znaczy… Ekhm… Przepraszam…- Giermek zaczyna plątać się w swoich tłumaczeniach, nie wiedząc jak wybrnąć z sytuacji bez szwanku. Bezskutecznie. Na jego głowie ląduje śnieżnobiały łachman. Giermek bez zwłoki zaczyna zbierać swój dobytek, oglądając się jedynie, czy jego pan zdążył uciec przed gniewem wieśniaka. Niestety z tego co widać, Czarny podzielił los swojego giermka i żwawo stara się uniknąć bolesnych ciosów, jednocześnie zachowując resztki godności. Towarzysze prędko opuszczają polanę złego wieśniaka i wyruszają w dalszą drogę, chcąc zapomnień o swojej najnowszej przygodzie.

Nowy temat: O Spódniczce.
Termin: 04.07.2020



sobota, 13 czerwca 2020

Śmieciowózkiem w piękny rejs

W Andaluzji


Sama nie mam pojęcie, jak znalazłam się w Hiszpanii. Z podziwem, ale też zaskoczeniem patrzyłam na ten multikulturowy rejon.

Krajobraz był gładki, rześki. Wysokie góry suzmie spoglądały na gładką taflę oceanu. Na ich bokach oparte były białe domy, z których radośnie błyskały okna.

Pogoda była tutaj taka, jakiej u nas nie zaznasz. Okrągłe słońce uśmiechało się wesoło i szczerze niczym twarz prezydenta na obradach sejmu. Na nieskazitelnie błękitnym sklepieniu nieba nie było ani jednej chmurki. Wszystko się jakby rozpływało.

Wówczas zza cienia porannej mgły dostrzegłam miasto. Wędrujący tam ludzie wyglądali niczym mrówki wychodzące ze swojego mrowiska. Tak szła przez coraz bardziej zapełniające się ulice seria małych robotów z tymi samymi twarzami niczym kopiuj-wklej. Podeszłam bliżej, mając nadzieję, że coś się zmieni. Zmrużyłam oczy przed oślepiającym światłem, lecz nic mi to nie dało, wyglądałam tylko jak mały Eskimos, który dziwnym trafem znalazł się w strefie podzwrotnikowej. Ale i mimo tego ten mały skośnooki chłopczyk nie zobaczył nic innego, jak serię rytmicznie poruszających się ludzików z klocków Lego® (o ile tu dotarły z Danii).

Już zaczynałam tracić nadzieję. Jak w tym pięknym miejscu życie może trwać tak mechanicznie. I kiedy wydawało mi się, że jest beznadziejnie, usłyszałam krzyk rozdzieranego kota. To nie był kot. 

Zgubiła mnie moja ciekawość i zbliżyłam się. Zrozumiałam, że był to czarnowłosy mężczyzna ubrany w czerwone szaty duchownego. Wskazywał coś przed sobą. Zdezorientowany tłum rozstąpił się. Na środku placu zostałam tylko ja. Rozejrzałam się niepewnie dookoła, ale nikt nie podchodził. Nikt, oprócz człowieka-kota. 
Wskazywał na mnie palcem, zbliżał się, coś mówił. 

Nagle czas dla mnie zaczął płynąć szybciej. W mojej głowie pojawiły się liczne obrazy z mojego życia. Zamknęłam oczy. Jeszcze moment, chwilą, zaraz czar pryśnie... ale nic takiego się nie stało, a cz) owiek w sutannie tylko coraz bardziej się do mnie zbliżał. Był już prawie o krok...

W tedy poczułam się jak alien. Nie pasowałam tu. Nic dziwnego, że lasery w oczach członka inkwizycji zadziałały. 

Przerażona zaczęłam uciekać na miękkich nogach. Świat przede mną topniał niczym lód śmietankowy. Obraz stawał się coraz bardziej rozmazany, apodłoże lepkie. 

Zamieniłam się w mysz uciekającą przed kotem. Już prawie mnie miał, gdy usłyszałam trzask i huk. Bałam się odwrócić. Z dwojga złego wolałam zostać myszą niż słupem soli. Biegłam więc nieco po omacku dalej. 

Wtedy znalazłam się na plaży. Żar słoneczny nagrzał piasek do czerwoności. Na styku wody i lądu miało się wrażenie, że woda paruje. Nie miałam jednak wyjścia. Wbiegłam na gorący piach. Czułam, jak parzy mnie w stopy, ale się nie poddawałam. Wówczas zobaczyłam kładkę, po której mogłam spokojnie wbiec do przycumowanwgo tam pojazdu. 

Tymczasem Inkwizytor zbliżał się do mnie, otrzepując ubrania z kurzu. Ręce miał obdarte. Najwyraźniej chwilę temu to właśnie on narobił tyle rabanu, wywracając się o zgubione przeze mnie obuwie. Ja natomiast zdążyłam odcumować śmierdzącą łódkę i lekko się kołysząc na wodzie, zaczęłam oddalać się od brzegu. 

Mężczyzn jeszcze przez chwilę wymachiwał  stamtąd do mnie groźnie pięścią, w drugiej ręce trzymając moje zużyte tenisówki. Mam wrażenie, że krzyczał coś w stylu : "Ja ci jeszcze pokażę", ale byłam zbyt daleko, by go usłyszeć. A ja? Pomachałam mu tylko w odpowiedzi i popłynęłam śmieciowózkiem po Odrze do Gdańska w piękny rejs.

A tam? Kto wie, może do dzisiaj palą mój portret na stosie...

Nowy temat: kup prawo jazdy.
Termin: 27.06.2020

sobota, 6 czerwca 2020

Gdzie zaginęła głowa

Gdzie się głowa zapodziała?
Czy pod łóżkiem się schowała?
Czy w lodowce leży może?
Czy mi szukać jej pomożesz?


Bo bez głowy, jak bez ręki,
Człowiek już przechodzi męki.
Lecz nie cierpi tu ofiara,
W niej jest śmiechu co niemiara. 


Bo brak głowy, to brak troski,
Jest to stan niemalże boski.
Nie szczęśliwi to sąsiada,
Bo to nań część nieszczęść spada. 


Bowiem on odpowiedzialny,
Za ten stan mniej niż normalny;
Jemu głowę pożyczyłam,
I się czegoś nauczyłam. 


Prawi mądrze babka stara,
Co doradzi za talara:
Dobry zwyczaj,
Nie pożyczaj.
Teraz jam bezgłowa mara.



Nowy temat: W obronie pomidorów.
Termin: 20.06.2020

sobota, 30 maja 2020

Nikt nie spodziewał się radosnych konkwistadorów.

W sali lustrzanej


Kontynuacja serii "W barokowym pałacu".

Kiedy przeszłam do pokoju lustrzanego, ogarnęła mnie cisza. Powietrze było tu jakby nieruchome. Drobinki kurzu nie tańczyły wesoło. Światło słoneczne nie dobiegało z zewnątrz. Zamknięte okiennice złowrogo trzeszczały.

Poczułam się, jakbym została zamknięta w drewnianej skrzynce. Tylko garstkę ziemi położyć obok mojej głowy. Brak też lichej poduszeczki, na której mogłabym położyć swoje zmęczone pląsami ciało.
Na przykrytej białym dywanem podłodze dawno nikt nie figlował. Dawno pokój ten nie widział kolorowych tunik, zgrabnych garsonek i fraków. Przed wielu laty bawiła się tu śmietanka towarzystwa, dziś marsza żałobnego gra tylko cisza. W tej przestrzeni poczułam się, jakbym była mała i naga. Wobec ozłacanych ram lustrzanych połyskujących mimowolnie na ścianie, moje odzienie wyglądało żałośnie i nędznie. Miałam wrażenie, jakbym umarła i znalazła się bardzo daleko od łąk zielonych, jakby już nic nie miało na mnie czekać. Nic, tylko pustka i sen.

I w sen zapadłam – długi, gwałtowny, niespokojny. Wokół mnie zebrały się panie o kształtach Rubensa i panowie z dorodnymi brodami i wąsami. Część z tych osób ubrana była w sprane suknie, zbyt często zakładane na huczne zabawy. W pewnym momencie podeszła do mnie jedna z kobiet. Podała mi zszarzałą dłoń i zaprosiła do kręgu. Weszłam doń i zaczęłam tańce razem z nimi. Po chwili dopiero zorientowałam się, że część z tych osób nie żyje, zaś ich ciało znajduje się w fazie rozkładu. Były to głównie kobiety. W pewnym momencie chciałam uciec, ale moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Bezradnie poddałam się temu dziwnemu rytmowi narzuconemu przez kostuchę. Wówczas zabrzmiał dzwon, wybiła północ. Już myślałam, że czar pryśnie, a biedny Kopciuszek znowu zgubi pantofelka. Ale czar nie prysł, nadal tańczyliśmy ponurego walca, a z każdym taktem dochodziły do nas nowe marionetki i lalkarze, dewotki i kaznodzieje, białe damy i zacni panowie, chłopcy i dziewczęta, starzy i młodzi. Sala się zapełniała, obejmując każdą nową osobę przejmującą ciszą i pustką, jaką po sobie zostawili, wychodząc z domu.

Już zegar prawie skończył wybijać godzinę dwunastą, gdy otworzyłam oczy. Moje never ending story jeszcze się nie zaczęło. Tak przypuszczam. Rozejrzałam się po sali. Byłam na niej tylko ja i lichy cień. Ucieszyłam się nieznacznie. Tylko na chwilę, bo wówczas drzwi uchyliły się z piskiem. Wszedł przez nie ubrany niczym do walki mężczyzna, podśpiewując wesoło:

„Bum cyk-cyk i rata-rata
Nie ma to jak los pirata.
Kto na drodze jego stanie,
Temu kasza na śniadanie...”

Mężczyzna ów wyglądał raczej na Hiszpana niż na pirata. Zdziwiona podeszłam doń bliżej, ale jakby mnie nie zauważył. Zrobiłam zatem kilka kolejnych kroków w jego stronę, ale on odwrócił się ode mnie i spojrzał na drzwi, które tym razem otworzyły się z impetem. Przeleciało przez nie kolejnych 4 mężczyzn. Upadając na ziemię zdołali tylko wykrzyczeć:
- Nikt się nie spodziewa radosnych konkwistadorów! 


Pierwszy mężczyzna spojrzał na nich z dezaprobatą i mruknął niezadowolony:
- Co za idioci...

Pozostali chyba to zauważyli, szybko, potykając się o siebie wstali i otrzepali podniszczone odzienie. Wyszli na korytarz i nim minęła minuta, znów rzucili się na drzwi, lecz i tym razem efekt był opłakany. Dopiero za trzecim razem zdołali się nie wywrócić o siebie.

Ten, który jako pierwszy wszedł do pokoju, podszedł do grupy, poklepał jednego z nich po ramieniu, rzecząc:
- Brawo, Hernanie Cortez. Podbiłeś pół świata niewiernych, zdobyłeś Meksyk, wzbogaciłeś się o nowe dobra i ziemię, ale też wszedłeś do pokoju, nie podbijając sobie ani innym oka. Brawo, król Hiszpanii zapewne będzie z Ciebie bardzo dumny.
- Dziękuję za Twe słowa uznania. – odpowiedział Cortez, po czym podał wskazując trunek w ręce. – To co, jeszcze po szklaneczce? 
- Jam może ślepy, ale nie głupi – powiedział pierwszy i zasiadli do stołu, z tym, że stołu im ubyło i padli obaj na pozostałych kamratów, którzy jeszcze chwilę temu zasiadali do poczęstunku. 


Przyglądałam się tej scenie z niedowierzaniem. Oto stało przede mną pięcioro zdobywców świata, którzy nie domagali z własnym ciałem. I byłoby wszystko super, tylko dlaczego znalazłam się w Andaluzji...? 

Kolejny temat: Śmieciowózkiem w piękny rejs,

Termin: 13.06.2020

Poprzedni tekst: w barokowym pałacu.
Następny: W Andaluzji

sobota, 23 maja 2020

Zjedz burgera wege


Zjedz mnie…
Schrup mnie
bez poczucia winy…
Bez obawy o kalorie
czy czerwień tryskającą
z krwistego mięsa…


Zjedz mnie…
Jestem wege…
Rośliny w końcu nie czują bólu…



Rośliny nie czują


nic…



Zjedz mnie,
schrup mnie,
pałaszuj z uśmiechem na ustach!



Rozkoszuj się moim

sMackiem!




Zjedz mnie…

Nikt nie usłyszy

moich krzyków…




<wpadająca w ucho melodia> I’m lovin’ it!





Następny temat: Gdzie zaginęła głowa.
Termin: 6.06.2020




sobota, 16 maja 2020

Nie ponimaju

Boże Ojcze Wszechmogący
W niebie na tronie siedzący
Pomnóż myśli moje małe,
By przyniosły Tobie chwałę.
Ty człowiecze, mały, biedny,
Słuchaj modłów, płaczów rzewnych,
Byś u progów bram Piotrowych
Był do przyszłych żyć gotowy.
Nikt nie ujdzie śmierci władzy,
My wobec niej mali, nadzy.
Więc się szykuj młody, stary
Na śmiertelne lekcje, kary.
Co przyniesie nam kostucha?
Kto chce wiedzieć, niechaj słucha.

Polikarpus przed wiekami
Chciał ze śmiercią wymienić się zdaniami,
Aby pięknie móc umierać,
Nie jako skórę z ciała zdzierać.
Dane mu to było, wiecie,
By mógł piękną śmierć mieć w świecie.
Co mędrcowi rzekła ona?
„Lękasz się, jakbyś miał skonać...
Lecz nie lękaj się tym razem,
Bo gdy stanę przed obrazem
Twym za raz następny
Bardziej będziesz zlękniony, posępny”.

Od tych czasów lat minęło
Chyba z 500, coś się wzięło
Przewinęło.
Coś zmieniło? Kto to wie?
Co się stało, jak i gdzie?

Dziś my nowych mędrców mamy,
Chociaż imion ich nie znamy.
Jeden z nich w ubogiej szopie
Już swój własny dołek kopie,
By w śmiertelnym zadumaniu
Schować się w własnym mieszkaniu.
Już niewiasta biała kroczy,
Widać u niej wzrok złowroczy,
Widać u niej piersi nagie,
Spod sukienki – dłonie śniade.
Podkrążone lica obie,
Długi nos złamany w sobie,
Włosy jakby poszarpane,
A na włosach wianki sprane.

„Jaśku mój mnie tak zostawił,
Jaśku kochał, i tak sprawił,
Żem się śmierci doczekała
I sama Kostuchą stała.
Czemuś więc mnie wzywasz, panie?
Nic ci ze mną się nie stanie.
Chociaż władzę mam w tych dłoniach,
Choć uczestniczę w pogoniach,
Choć mi podlega kaskader,
Co ma wiary w siebie wiele nader,
Choć nie wolnym od mej władzy,
Andrzej, Lech, Piast, ludzie nadzy...
Nie miej strachu w sercu swoim,
Przyjrzyj się dziś licom moim.
Bo w następnym mym spotkaniu
Nie trwać będziesz w oczekiwaniu”.
A magister rzecze smutnie:
„Kosa Twoja nos mi utnie!”
„Eże mistrzu drogi Twojej,
Pozwolisz, że z łaski swojej
wskażę Ci, że w dłoni mojej
Nie mam żadnej kosy swojej.
Ani sierpa też żadnego
Ani miecza też innego.
W mej dłoni nie spałam świecy,
Piasek w klepsydrze nie leci,
Ni zegarka na mej dłoni.
Co Cię tak przede mną broni?”

Mistrz powoli z dziury wstaje,
(chyba dzielnego udaje).
Stanął wnet na obie nogi,
Wyprostował się, aż srogi.
Śmierć się jakby wnet zmalała.
Jeszcze bardziej pobledziała.
Oczy swe spuściła na dół,
Wówczas jakby pękła na pół.
Mistrz zadaje swe pytania:
„Mam Ci wiele do zadania.
Z jakiej Śmierci ty krainy?
Czyżbyś była z Ukrainy?
Gdzie Twa matka, ojciec Twój,
Kto twój ślubny trzyma zwój?”
Kostucha swe oczy wzniosła.
Jakaś mała jest, lecz wyniosła
I tak mówi do rozmówcy:
„Jacyś wszyscy tak mali, krótcy,
Przecież w świecie tak globalnym,
Nie można być aż tak lokalnym.
Nikt nie oprze się mej mocy,
Rano, we dnie, w wieczór, w nocy.
Gdy mnie wezwiesz ku pomocy,
Strzelę w Ciebie niczym z procy”.
„Nic nie dadzą w banku zera,
Sześć, niczym u milionera?
Nie pomogą czeki grube?
Ni mężczyzny ciało chude?
Nie pomoże koń pod blachą,
Ostatecznie z kawą ciacho?”
„Eże, Jaśko mnie zostawił,
On tak samo dawniej prawił.
On też obiecywał krocie,
Aż skończyłam w tej miernocie.
Jakże ty od Jaśka mniejszy,
Miałbyś dla mnie być cudniejszy?
Nie pomogą żadne cuda.
Próbuj, może Ci się uda... „
Wtem magister się zamyślił,
Jakby mu się wnet sen przyśnił,
Lecz po chwili znowu ożył,
Już się tak Śmierci nie trwoży,
Tedy śmielej nieco pyta:
„Wejdziesz ze mną do koszyka?
Spróbujemy smaków nowych,
Zamiast znanych już, gotowych.
Poznasz nowe obyczaje,
Nowych ludzi, nowe kraje.
Co przyniesie ci posucha?
Będziesz tak żyć bez pastucha?”
Śmierć mu na to odpowiada:
„Jam nie głupia, ale blada.
Co mi pastuch dopomoże,
Chyba tylko rzepak, zboże,
Może cukrowych buraków,
Kilka desek spod tartaku.
Nie rozumiesz, że Kostucha
Kocha nie ciało, lecz ducha.
Nie obchodzi mnie majątek,
Ciało dobre, ciało skąpe...
Nie dla mnie są kosztowności
Ni inne rozmaitości.
Potrawa mi też nie leży
Na żołądku czy odzieży.
Chcesz mnie pojąć, pojmij proszę,
Lecz żalów ja Twych nie znoszę.
Nie odzieje mnie Marynarz,
Poliglota, weterynarz,
Nie polubi mego ciała
Piekarni ekipa cała.
Od dłoni mojej z daleka
Stoją dekarz i aptekarz.
Lecz ja wezmę wszystkich ich
Na wielkich posłańców swych”.
„Droga śmierci, powiedz zatem,
Czemuś jest lekarzy katem?
Jaka zatem jest sens walki
O los wiecznego życia kalki?”
„Mówisz, że ów ci zbrodniarze,
Co nazywasz ich lekarze,
Jako mieliby mieć moc dać życie.
Ech... Czemu na mnie się skarżycie?
Każdy dzień miał urodzenia,
Dla każdego dzień zemdlenia”
„Śmierci moja, lecz gdy się schowam,
To czy życie swe zachowam?”
„Już się przede mną chowali,
Lecz się potem gotowali
W cudzym domu niczym świnie.
Kto ucieka, niechaj ginie!
Inni w szafie się zamknęli,
Od niedzieli do niedzieli,
Inni o nich zapomnieli,
W piekle potem Ci spłonęli.
Chcesz wykopać dziurę całą,
Dalej, szybko, żywo, śmiało.
Niechaj inni jeno patrzą,
Jako Cię tam biorę na czczo.
Nie uciekniesz mojej sile,
Choć biegniesz, zostaniesz w tyle.
Czy rozumiesz, com Ci rzekła,
Byś nie przeszedł bramy piekła?"
„Jestem zostawiony chyba na rozstaju,
Od początku powtórz, bo nic nie pojmaju".



Nowy temat: Nikt się nie spodziewa radosnych konwiskadorów. 
Termin: 30.05.2020

sobota, 2 maja 2020

Modlitwa do Podomnych

Modlitwa dla Podomnych

Boże Ojcze Wszechmogący
W domu na tronie siedzący, 
Miej w opiece Kraj nasz cały, 
Którym trzęsie strach niemały. 

Od wulgarnych zapożyczeń, 
Od niemiłych ludziom życzeń, 
Od po stokroć słów bluźnierczych, 
Od wybryków nieszermierczych, 
Od wiadomej światu zguby, 
Od nieznanej sobie luby, 
Od zarazy, krwi, wyrzeczeń, 
Od wzajemnych swych zaprzeczeń. 
I od synów niepokornych, 
Od obiadów niewybornych, 
Od swych mebli niesprzątanych, 
Od zwierzaków niekochanych.
Od wrażliwej nadto żony, 
Od zjadliwej jej matrony, 
Od niewyrzuconych śmieci, 
Od nieposłuchanych dzieci. 
I od braku Internetu, 
Od pustego w banku czeku, 
Od nadmiaru pracy zdalnej, 
Od rozmowy łatwopalnej. 
Od kolacji nazbyt głośnej, 
Od sąsiadki nadto sprośnej, 
Od nawału gwary wkoło, 
Gdy pracując, jesteś szkołą. 
Od weekendu tożsamego
Z resztą tygodnia całego. 
Od poranka, co w południe
Dzień zakłóca jakby złudnie. 
Od zepsutej wnet zmywarki, 
I od niepiorącej pralki, 
Od kuchenki bez palnika, 
Od odprutego guzika,
Od filmu zatrzymanego
I od jedzenia starego. 

Racz wysłuchać Boże Wielki, 
Naszej ogromnej udręki, 
Wybaw, Panie, nas z żałości, 
Oddał od nas te przykrości. 
Niech już nic nas nie oddała, 
Ale izolacja scala. Amen











Nowy temat: Ni panimaju.

Termin: 16.05.2020











sobota, 25 kwietnia 2020

Jak schodzić po schodach?


     W dzisiejszym tekście zajmiemy się odpowiedzią na pytanie Jak schodzić po schodach. Zanim jednak przejdziemy do tego zagadnienia, musimy rozważyć jego elementy składowe. Zacznijmy od wyrazu schodzić. Słowo to, składa się z rdzenia i prefiksu s. Jego pochodzenia można szukać w czasowniku chodzić, do którego z czasem dodano odpowiedni przedrostek. Sugeruje to, że by opanować sztukę schodzenia, najpierw należałoby się nauczyć zwykłego chodzenia. Wydaje się to logiczne, dzieci najpierw stawiają pierwsze kroki na płaskich powierzchniach, dopiero później wskakują na wyższe poziomy i zaczynają pokonywać przeszkody.

     Jaka jest jednak definicja wyrażenia schodzić? Za “Słownikiem języka polskiego PWN”, jest to po prostu przemieszczanie się w dół. Czy może to zatem oznaczać, że bobasy, które ucząc się chodzić, nagle lądują na pupie, również wykonują czynność schodzenia, ponieważ przemieszczają się w dół? Nie. Schodzenie sugeruje nam postępowanie celowe, maluchy natomiast zazwyczaj nie planują zmiany swojego położenia, a co za tym idzie upadają, czyli mimowolnie zmieniają pozycję ze stojącej na leżącą.

     Słowem kluczem w naszym zagadnieniu wydają się być schody. Schody to konstrukcja służąca do przechodzenia z jednego piętra budynku na drugie, składająca się ze stopni. Nie stanowią one zatem tzw. prostej drogi, a wymagającą przeszkodę, która wymusza na nas nie tylko uwagę i skupienie, a również, czy może przede wszystkim, wzmożoną pracę mięśni, które muszą na te stopnie nadepnąć.

     Termin schodzić ma wiele znaczeń i dopiero zestawiając je z innymi pojęciami możemy dokładniej zrozumieć co nadawca komunikatu mógł mieć na myśli. My rozpatrujemy tu frazę schodzić po schodach, co w “Wielkim Słowniku Języka Polskiego” wyjaśnione jest jako: idąc, przemieszczać się z miejsca położonego wyżej na miejsce położone niżej. Z poprzedniego akapitu wiemy już, że do tego transferu potrzebne nam są schody. Teraz, gdy mamy już wyjaśnione wszystkie człony naszego zagadnienia, postaramy się znaleźć na nie rozwiązanie.

     Istnieje kilka metod schodzenia po schodach. Najprostsza to stawianie jednej nogi na stopniu, po czym postawienie drugiej nogi na stopniu znajdującym się niżej i powtarzanie tej czynności do czasu znalezienia się w miejscu docelowym. Trzeba jednak wziąć pod uwagę też różne czynniki zewnętrzne. Niektóre konstrukcje oferują nam do dyspozycji poręcz, która pozwala na utrzymanie równowagi, gdy stanie na jednej nodze stanowi dla nas problem. Sprawia również, że w czynność, w którą główną rolę pełnią mięśnie nóg, angażują się również ręce, co poszerza nasz trening.

     Szczególne upodobanie do poręczy przejawia młodzież. Nastolatkowie, którzy nad wyraz miłują ułatwianie sobie życia, chętnie idą na skróty również i w kwestii schodzenia po schodach. Czynią to głównie poprzez pomijanie pośrednika, czy jak już wcześniej wspominaliśmy konstrukcji łączącej piętra budynku. Za pomocą poręczy sprawnie pokonują dystans, który dzieli poziomy obiektu. Czynność tę można zdefiniować jako zjeżdżanie po poręczy, stanowi ona jednak osobne zagadnienie, w które nie będziemy się tu zagłębiać.

     W innych przypadkach, schody skonstruowane zostały na wzór spirali, dając pewne skutki uboczne dla osób cierpiących na problemy z błędnikiem. To nie jedyne przeciwwskazania do pokonywania schodów. Wiele grup narzeka na problemy ze stawami, które nasilają się przy przemieszczaniu się po schodach. To samo tyczy się osób z nadwagą, chorujących na otyłość, starszych itp. Sprawia to, że muszą oni brać częstsze przerwy podczas wchodzenia, czy jak w tym przypadku, schodzenia po schodach.

     Czy możemy zatem powiedzieć, że istnieje jedna prawdziwa odpowiedź na pytanie Jak schodzić po schodach? Nie. Jak widać metod jest wiele i zawsze należy dostosować je do uwarunkowania terenu oraz możliwości fizycznych osoby wykonującej czynność.



Nowy temat: Suchą szosą. 

Termin: 09.05.2020


sobota, 18 kwietnia 2020

Zadymowiony

Dom w płomieniu


Siedzę sobie na kanapie.
Słyszę, jak mój sąsiad chrapie.
Aż tu nagle
Coś po diable
Zadymowione mnie łapie.
A ja się tylko gapię.

Ogień przybiera na siłę, 
Wokół jakoś dymu tyle... 
Ktoś się krztusi, 
Inny dusi, 
Trzeci zaś zostaje w tyle. 

Niepojęte me myślenie.
W domu siedzą same lenie:
Dym wokoło,
Im wesoło, 
Dom się pali, w domu cienie, 
Coś dziwnego tu się dzieje! 

Dyskotekę opuścili, 
Stary rower naprawili. 
Nim uciekli, 
Mnie się zrzekli, 
Dom płonący zostawili. 

Sam zostałem pośród dymu.
Hmm, może pojadę do Krymu? 
Sam zostałem, 
Dom oddałem. 
O co było tyle dymu?


Temat: Modlitwa dla podomnych.
Termin: 2.05.2020. 



sobota, 11 kwietnia 2020

A może frytki do tego?


...


A może frytki do tego?




Wszyscy chcemy tego samego:
Miłości tego Upragnionego;
Pieniędzy, by starczyło do pierwszego;
Zdrowia, by dożyć wieku starego.



A może do tego frytki?



Ciągle w życiu jakieś ubytki,
Ludzie to tylko nieszczęść zbitki,
Wiedziemy życie banitki,
Jakby Defoe’a rozbitki.



Frytki do tego może?



Naród wychowany w oborze,
Pan nas ukaże sroże,
Za odrzucanie datków Twych -
           mój Boże.                                                                   




              

Frytki...




Do tego...




Może?…






Co pani mi tu grafomania wyjeżdża?!
Dwa razy zestaw powiększony - bierze pani albo pani zjeżdża!






Nowy temat: Jak schodzić po schodach?
Termin: 25.04.2020