sobota, 25 grudnia 2021

Pączek Matki Boskiej Pod Krzyżem

Matka patrzy na swego syna,

Miłości łzy z oczu jej płyną.

Ona wszystko dla niego zrobi,

nawet się nad tym nie zastanowi.

Wtem synek krzyczy: „Głodny jestem!”

Ona potwierdza to jednym gestem,

Wstaje czym prędzej i misję zaczyna,

Misję „Nakarmić boskiego syna”,

Bo ona to była zjawiskowa kobieta,

Cześć jej oddawał nie jeden poeta.

Ruszyła zatem, do sklepu czym prędzej,

Choć brakowało im już pieniędzy.

Za resztę zaskórniaków pączka kupiła,

Już w myślach widziała jaką radość sprawiła

Ukochanemu synowi. Skarb swój do ręki chwyta,

wraca do domu, gdy wtem celebryta,

zza rogu wybiega i z impetem na nią wpada,

Cudo trudem zdobyte, pod krzyżem upada.

Marmolada się rozlewa, niczym krew Chrystusa,

Ona zaś na kolana upada, niczym Matka Jezusa.

I żale głośne do nieba wyrzuca,

Gwiazda patrzy zaś na nią, piątaka jej rzuca.

I tak się skończyła przygoda pączka pod krzyżem,

Matka Boska zaś misję swą spełnia ryżem.


sobota, 18 grudnia 2021

Pizdowaty dżentelmen

Idzie luty, podkuj buty,
A mój mąż idzie napruty.
Pod ramię mnie mocno trzyma,
By iść prosto – mocno zżyma.
Kwiatów garść ma pełno w dłoni;
Po chodniku nimi dzwoni.
Zgubił z nich połowę płatków,
Dodał z kamieni dodatków.
Przyszedł, oparł się o drzwi
Owy bukiet daje mi
I w dodatku jak to bywa,
Wyhaftował nowy dywan.
Na koniec padł na kolana.
Jak nie kochać tego pana?

sobota, 11 grudnia 2021

Kangur gęsi się boi

 

Kangur gęsi się boi,

Tej co obok stoi,

Kangur gęsi się boi,

Już czuje, że coś się kroi,

Kangur gęsi się boi,

Ratujcie! Już skórę mu łoi!


Gęś się boi kangura,

Obita będzie jego skóra,

Gęś się boi kangura,

W defensywie złoi gbura,

Gęś się boi kangura,

Patrzcie! Ucieka tchórzliwa kreatura!

sobota, 4 grudnia 2021

Za spódnicą

 

Dla upewnienia się, postanowiłam spróbować morskiej wody. Sięgnęłam po niewielki kapelusz leżący w pobliżu i zanurzyłam go najpierw po stronie wody, później po stronie wina. Gdy tylko moje usta dotknęły wody zamienionej w wino, przeniosłam się w nieznane dotąd światy.

Wokół mnie rosły olbrzymie, krzaczaste drzewa, na których zwisały obce mi rośliny. Wszędzie panowała cisza, nie było zwierząt, nie było słońca, nie było niebieskiego nieba ni gwiazd. Trwał za to zaduch, jakbyśmy zbyt długo siedzieli w zbyt ciasnym namiocie w za dużo osób.

Od czasu do czasu ową ciszę przerywało głośne ryczenie. Całe szczęście nie było to olbrzymie pióro, które najwyraźniej dało sobie spokój i przestało mnie prześladować. Coś innego jednak działo się w tej krainie. Nie byłam tylko w stanie określić, co takiego. Postanowiłam więc poszukać odpowiedzi gdzieś indziej.

Ze ściśniętym gardłem przeszłam kilka kroków, ale niewiele się zmieniło. Las ani nie zgęstniał, ani nie zelżał. Drzewa też miały te same dziwnie powyginane kształty. Nie miały przy tym żadnych liści ani koron, jedynie cienki stożek na samej górze. Nie mogły się jednak piąć do słońca, bo go tam nie było. Dlaczego więc rosły tak wysoko?

Z każdym kolejnym krokiem bałam się coraz bardziej, choć dookoła nie było niczego, co by wskazywać mogło, że czeka na mnie niebezpieczeństwo. No może za wyjątkiem coraz bardziej wyrazistego wycia. Postanowiłam więc, że zmienię kierunek i pójdę w drugą stronę.

W tym momencie zaczęło się jakieś dziwne trzęsienie ziemi. Zatrzymałam się i złapałam najbliższego konaru. Choć był niesamowicie wysoki, mogłam swobodnie objąć go obiema rękami. Przekonałam się tym samym, że jest dość miękki przyjemny w dotyku, a w dodatku bardzo elastyczny. Dzięki temu prawie nie odczułam, jak trzęsie się pode mną ziemia.

Po kilkunastu minutach ziemia się zatrzymała. Niepewnie puściłam najbliższe drzewo i odbijając się od konaru do konaru ruszyłam dalej. Po jakimś czasie do moich oczu zaczęło dobiegać słabe światło. Ruszyłam w jego stronę. Wkrótce moim oczom ukazał się rozświetlony horyzont.

Nieco już zmęczona wyszłam z ciemności. Rozejrzałam się i moim oczom ukazały się wielkie buty Ojca Pijoka. Zrozumiałam wówczas, że świat, do którego trafiłam to nic innego jak świat za jego spódnicą. Spuściłam ze wstydu wzrok i zeszłam po bucie na ziemię, na której spał duchowny. W tym momencie poczułam się mała niczym ziarenko piasku na pustyni. Oby tylko tym razem nie spotkało mnie nic nieprzyjemnego.