W Andaluzji

W Andaluzji


Sama nie mam pojęcie, jak znalazłam się w Hiszpanii. Z podziwem, ale też zaskoczeniem patrzyłam na ten multikulturowy rejon.

Krajobraz był gładki, rześki. Wysokie góry suzmie spoglądały na gładką taflę oceanu. Na ich bokach oparte były białe domy, z których radośnie błyskały okna.

Pogoda była tutaj taka, jakiej u nas nie zaznasz. Okrągłe słońce uśmiechało się wesoło i szczerze niczym twarz prezydenta na obradach sejmu. Na nieskazitelnie błękitnym sklepieniu nieba nie było ani jednej chmurki. Wszystko się jakby rozpływało.

Wówczas zza cienia porannej mgły dostrzegłam miasto. Wędrujący tam ludzie wyglądali niczym mrówki wychodzące ze swojego mrowiska. Tak szła przez coraz bardziej zapełniające się ulice seria małych robotów z tymi samymi twarzami niczym kopiuj-wklej. Podeszłam bliżej, mając nadzieję, że coś się zmieni. Zmrużyłam oczy przed oślepiającym światłem, lecz nic mi to nie dało, wyglądałam tylko jak mały Eskimos, który dziwnym trafem znalazł się w strefie podzwrotnikowej. Ale i mimo tego ten mały skośnooki chłopczyk nie zobaczył nic innego, jak serię rytmicznie poruszających się ludzików z klocków Lego® (o ile tu dotarły z Danii).

Już zaczynałam tracić nadzieję. Jak w tym pięknym miejscu życie może trwać tak mechanicznie. I kiedy wydawało mi się, że jest beznadziejnie, usłyszałam krzyk rozdzieranego kota. To nie był kot. 

Zgubiła mnie moja ciekawość i zbliżyłam się. Zrozumiałam, że był to czarnowłosy mężczyzna ubrany w czerwone szaty duchownego. Wskazywał coś przed sobą. Zdezorientowany tłum rozstąpił się. Na środku placu zostałam tylko ja. Rozejrzałam się niepewnie dookoła, ale nikt nie podchodził. Nikt, oprócz człowieka-kota. 
Wskazywał na mnie palcem, zbliżał się, coś mówił. 

Nagle czas dla mnie zaczął płynąć szybciej. W mojej głowie pojawiły się liczne obrazy z mojego życia. Zamknęłam oczy. Jeszcze moment, chwilą, zaraz czar pryśnie... ale nic takiego się nie stało, a cz) owiek w sutannie tylko coraz bardziej się do mnie zbliżał. Był już prawie o krok...

W tedy poczułam się jak alien. Nie pasowałam tu. Nic dziwnego, że lasery w oczach członka inkwizycji zadziałały. 

Przerażona zaczęłam uciekać na miękkich nogach. Świat przede mną topniał niczym lód śmietankowy. Obraz stawał się coraz bardziej rozmazany, apodłoże lepkie. 

Zamieniłam się w mysz uciekającą przed kotem. Już prawie mnie miał, gdy usłyszałam trzask i huk. Bałam się odwrócić. Z dwojga złego wolałam zostać myszą niż słupem soli. Biegłam więc nieco po omacku dalej. 

Wtedy znalazłam się na plaży. Żar słoneczny nagrzał piasek do czerwoności. Na styku wody i lądu miało się wrażenie, że woda paruje. Nie miałam jednak wyjścia. Wbiegłam na gorący piach. Czułam, jak parzy mnie w stopy, ale się nie poddawałam. Wówczas zobaczyłam kładkę, po której mogłam spokojnie wbiec do przycumowanwgo tam pojazdu. 

Tymczasem Inkwizytor zbliżał się do mnie, otrzepując ubrania z kurzu. Ręce miał obdarte. Najwyraźniej chwilę temu to właśnie on narobił tyle rabanu, wywracając się o zgubione przeze mnie obuwie. Ja natomiast zdążyłam odcumować śmierdzącą łódkę i lekko się kołysząc na wodzie, zaczęłam oddalać się od brzegu. 

Mężczyzn jeszcze przez chwilę wymachiwał  stamtąd do mnie groźnie pięścią, w drugiej ręce trzymając moje zużyte tenisówki. Mam wrażenie, że krzyczał coś w stylu : "Ja ci jeszcze pokażę", ale byłam zbyt daleko, by go usłyszeć. A ja? Pomachałam mu tylko w odpowiedzi i popłynęłam śmieciowózkiem po Odrze do Gdańska w piękny rejs.

A tam? Kto wie, może do dzisiaj palą mój portret na stosie... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz