Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #opis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #opis. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 lipca 2020

List w papierowej słomce

A. D. 2020. Wróciłam do teraźniejszości. Swoją drogą, ciekawe, czy mój portret nadal płonie gdzieś w Andaluzji? Teraz to już przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Jestem. Żyję. A korzystając z tego, z ciekawością zaczęłam  przyglądać się portowemu żurawiowi. To naprawdę interesujące, ile musiał ton przenosić za czasów swojej świetności. Dziś stoi nad brzegiem starego portu i duma. Postanowiłam chwilę podumać z nim, spokojnie przyglądając się, jak Odra wpływa do morza.
Gdańsk – miasto marzeń. Marzeń o dostępie do morza. Marzeń o nowej, lepszej przyszłości. Marzeń o zmianach. Marzeń bezkresnych niczym oglądany z plaży w Brzeźnie horyzont. Tak, to jest prawdziwy dom. Miasto, które wiele widziało i jeszcze więcej słyszało. Miasto wolne, a zarazem miasto, z którego brutalnie zostali wypędzeni jego rdzenni mieszkańcy.
My, wyrzuceni z okręgu lwowskiego, ciągle płaczemy: „Lwów jest nasz”. Na krew naszych matek! Czy wyrzuceni stąd Niemcy też z utęsknieniem wołają: „Oddajcie nam Gdańsk”? A ja tak siedzę w lekko kołyszącej się łodzi i myślę: „Chyba zaraz dostanę choroby morskiej”.
Po raz pierwszy w życiu poczułam się jak wróżbita Maciej. Skąd ja to mogłam wiedzieć? Całe szczęście burta była blisko. Spojrzałam w szarobrunatną otchłań i oddałam to, co mogłam na ten czas oddać. Szczerze mówiąc, dziwnie niewiele tego było. Musiało się chyba strawić w ogniu, jeszcze tam, w Hiszpanii. No nic. W każdym razie odetchnęłam z ulgą, zasysając się morskim powietrzem.
Fale szumiały z lekka. Mewy krzyczały nam nad głową. Statek powoli dobijał do brzegu. Nagle wszystko zamilkło. Ptaki zatrzymały się w locie. Fale znieruchomiały. Statek stanął przechylony lekko w lewo. Spojrzałam dookoła. Świat się zatrzymał niczym na obrazie. Niepewnie wyjrzałam za burtę. Woda była jak z papieru. Nie było mowy, aby dopłynąć. Chcąc nie chcąc musiałam z łodzi wyjść. Okazało się, że niczym Piotr apostoł, przeszłam suchą stopą do lądu. Na odchodne jeszcze raz spojrzałam w nieruchome fale i ruszyłam w dalszą podróż.
Na ulicy Długi Targ przywitał mnie sam Neptun, radośnie machając do mnie trójzębem. W oknie na poddaszu z ciekawością przyglądała mi się panienka z okienka. Kawałek dalej swój warsztat miał lalkarz. Obok niego był sklep rzemieślniczy. Na każdym kroku widać było symbole dawnych cech działających w granicach miasta. Kiedyś to tu musiało się żyć.
Nagle zza wielkiej tafli betonowych domów wystrzeliły w górę fajerwerki. Światełko do nieba radośnie rozświetliło wieżę katedry Mariackiej. Wśród ciszy kart historii usłyszeć można było cichą wrzawę. To padł prezydent. LGBT, nie to nie to... Jakiś inny czteroliterowy skrót pojawia się na banerach i bilbordach. Słyszę znajomy głos. Facet w dużych, czerwonych okularach biega po ulicy. Ta powoli wraca do swojej naturalnej formy. Ja czmycham przez otwór w papierowej słomce niczym pan Twardowski i zostawiam po sobie w niej list do Małego Księcia. A co w nim było. Długo by opowiadać.

Kolejny temat: W puszce Coca-Coli®
Termin: 15.08.2020

sobota, 21 marca 2020

Oplułam się

W barokowym pałacu 

Tekst ten stanowi fragment większej całości. Miłego czytania 😊


W zdrowiu i w chorobie


Cześć, mam na imię Jaśka. Mieszkam blisko całkiem sympatycznego parku w jakiejś zabitej deskami dziurze. Moje ulubione zajęcie i zarazem jedyne, na jakie mogę sobie tutaj pozwolić to spacery do tego miejsca. 

Starodrzew, pełny urokliwych alejek, porośniętych polnymi kwiatami. Tu i ówdzie stoi ławka w barokowym stylu. W każdym rogu dawnego ogrodu, położonego na planie kwadratu, jest wybudowana altanka na kształt antycznych świątyń. Okrągłe budyneczki kontrastują z idealnie prostymi kątami szlaków do spacerowania. Dawniej równo przycięte krzewy stanowiły labirynt geometrycznych dróg. Dziś służą raczej jako schronienie dla małych ptaków. Drzewa niegdyś równo przycięte zapraszały mieszkańców pobliskiego pałacu na spacery w letnie popołudnia. Niewielki strumyk spokojnie płynie przy najszerszej alejce, a jego koniec znajduje się w kwadratowej misie zwieńczonej owalną fontanną w lilie i grona. Należała ona zapewne w pierwotnym zamyśle do Dionizosa.

Dziś przestrzeń ta wygląda zgoła inaczej. Dawniej dokładnie wypielone dróżki obrosły stokrotkami i innymi drobnymi kwiatami. Korony drzew rozrosły się w nieregularnym kształcie. Proste linie zbudowane przez człowieka zostały opanowane przez naturę. Po pierwotnej francuskiej dostojności niewiele zostało. Zdecydowanie w tym parku swoje panowanie rozpoczął angielski majestat.

A ja chodzę pośród tych nierównych dróg. Oglądam raz z bliska, raz z daleka popękane kory drzew. Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Dziś nadal nie umarło. To już nie porcelanowe kobiety w sukienkach z bufiastymi rękawami i długimi trenami spacerują alejkami, lecz małe zwierzęta ubrane w rdzawe szale czy różnych maści odzienia. Drobne łapki zostawiają ślad na wilgotnej ziemi. Czasem pojedyncze, innym razem wskazują spacery rodzinne. Na szczycie fontanny bociany zbudowały gniazdo, z którego krzyczą głodne pisklęta. W koronach świerków swoje gniazdo zakłada czyżyk. Z drugiej strony parku przeskakuje z gałęzi na gałąź zwinna wiewiórka, szukając pośród buków pożywienia.



Oni tu żyją spokojnie bez nas, w zdrowiu i chorobie.

Co z resztą?


Oddalając się od pozornie opuszczonego parku, przechodzę w przestrzeń ludzi. Tych, którzy tu niegdyś żyli. Pałac ten zapewne został opuszczony po wojnie. Podwórko wygląda, jakby było zostawione przez mieszkańców tylko na chwilę. 

Tymczasem zbliżam się do dziedzińca. Już z daleka widać dumne mury, które pamiętają czasy swojej świetności. 

Zanim jednak wejdziemy do środka, przyjrzyjmy się dziedzińcowi. Jest to przestrzeń otwarta, szeroka, z licznymi rabatkami, dziś już oddanymi Matce Naturze. Przed głównym wejściem usytuowanym w centralnej części budynku, znajduje się półkolisty podjazd. Prowadzi on drogą prostą od bramy wjazdowej do samych drzwi domostwa. Przed szerokimi drzwiami stoją 4 kolumny, zwieńczone tympanonem, w którym zasiada 7 Muz otaczających Zeusa. Nieco niżej w niszy po prawej stronie od wejścia stoi dumny Uranos. Po przeciwległej stronie patrzy na nas dostojna Gaja. Spoglądając na nich mamy wrażenie, jakby  czuli się zarazem szczęśliwie, będąc razem, a jednocześnie samotni. Zapraszają nas do środka, ale ich smutne oczy jakby chciały nas ostrzec przed wędrówką po pustych korytarzach. 
Mimo tego podchodzę do masywnych wrót i ostrożnie je otwieram. Ulegają mi bez nacisku.  



W środku


Wnętrze głównego korytarza jest przestronne i zimne. Ciche echo kroków rozbija się o wysoki strop. Okna na dwie kondygnacje dają migocące światło. Drobny kurz żyje tu powoli i cicho. Tylko niemy wiatr dostający się przez nieszczelne drzwi śpiewa historię rodu zamieszkującego te mury. Wydawać by się mogło, że dom czeka na swoich właścicieli: świece zostawione w świecznikach oplecione zostały pajęczym jedwabiem, wygodne sofy trwają w oczekiwaniu, aż ktoś na nie usiądzie.

Półmrok w głębi ukazuje dwoje drzwi na parterze po prawej i lewej stronie, natomiast szerokie, kamienne schody, przechodzą przez środek korytarza, łącząc piętro z parterem. Mówią przybyszom „chodźcie, jesteście tu mile widziani”.

Korytarze w formie antresoli zabezpieczone są szerokimi marmurowymi poręczami. Ciekawe, ile razy drobne kobiece dłonie dotykały ich zimnego grzbietu, przechodząc z jednego pokoju do drugiego.

Przestrzeń ułożona w kształt półkola nie kryje swoich tajemnic. Dwanaście bogato zdobionych kolumn jest pośrednikiem i między niebem a ziemią. Z sufitu niczym gwiazdy błyszczą złote żyrandole. Pomieszczenie otwiera się na górę, sprawiając wrażenie przestrzenności, jak i w dół, czarując gości swoim magnetyzmem.



My wrócimy teraz na ziemię, skąd dostrzegamy szerokie drzwi. Za tymi po prawej stronie znajduje się prawdopodobnie kuchnia i jadalnia, po lewej zaś, sala do balowa z lustrami. Nie wejdziemy tam jednak, gdyż z wrażenia aż się oplułam.

Ciąg dalszy nastąpi... ⏳


Autor: Jessi Jay

Kolejny temat: W blasku luster.
Termin: 3.04.2020

Kolejna część na stronie: W sali lustrzanej