Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #Andaluzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą #Andaluzja. Pokaż wszystkie posty

sobota, 20 marca 2021

Jełop w kapuście

 Kiedy się obudził, Brata Alberta już nie było. Leniwy promień słońca łagodnie muskał jego zmęczoną twarz. To mu jednak nie przeszkadzało, dopóki nie poczuł, jak zawartość żołądka sprawdza, czy może wydostać się przez usta. Zerwał się nagle na równe nogi, aby poszukać jakiegoś krzaczka. Nie musi to być pod razu kwiat paproci, wystarczy tylko kilka jej listków.

Listków było dużo. Rosły w równych rządkach na młodych jeszcze główkach. Duchowny rozejrzał się ze zdumieniem, aż przełknął to, co miał w ustach. Na widok kilkuhektarowego pola kapusty przestało mu się chcieć wymiotować. Aż sama się zastanawiałam, co by to było, gdyby na polu rosła kapusta kiszona...

Gdy tak się zastanawiałam nad potencjalnymi wadami i zaletami tego rozwiązania, Ojciec Pijok gdzieś zniknął. Ja sama znużona ciągłą wędrówką, postanowiłam usiąść pod lipą i odpocząć sobie. Nawet się nie spostrzegłam, gdy zmierzył mnie Sen. Był strasznie dziwny. Śniło mi się, że w ów polu rycerz w białym szlafroku z czarnym krzyżem na plecach znalazł dwa nagie miecze. Podniósł je z należytą czcią i oczyścił z brudu, następnie schował za pazuchę i wskakując na osła, ruszył przed siebie. Tak był pochłonięty popędzaniem swojego wierzchowca, że nie zauważył nawet idącego wprost na niego brodatego mężczyzny, ubranego na modłę średniowieczną. Mężczyzna ten szedł miarowym krokiem w naszą stronę, jakby szukał miejsca, gdzie może założyć swój gród.

Wtem ni stąd, nie z owąd, zatrzymał się i spojrzał na niewielkie, zielone migocące światełko w oddali. Postanowił się do niego zbliżyć. Zrobił to nader ostrożnie, jakby miało go tam czekać coś niebezpiecznego. Zamiast tego jednak znalazł szklaną butelkę podpisaną „Lech”. Mężczyzna rozejrzał się po okolicy. Nie było już śladu owego rycerza. Przed mężczyzną roztaczała się natomiast piękna łąka malowana zbożem rozmaitym, pozłacanym pszenicą i posrebrzanym żytem, a nieco dalej pole kapusty, przy którym rosła rosła lipa, pod którą spałam.

- To miejsce jest mi przeznaczone – powiedział mężczyzna, podnosząc butelkę z ziemi. Na co mi głupie gołębie czy kruki, aby wskazywać miejsce na stolicę. Czyż ten przedmiot nie jest wystarczającym dowodem na to, że to miejsce jest mi przeznaczone? Wszak wyraźnie jest na nim napisane moje imię. Czech byłby że mnie dumny!

- Co za Jełop! – usłyszał Lech niespodzianie, spostrzegłszy Czecha wychodzącego zza paproci, których jeszcze przed moim zaśnięciem szukał Ojciec Pijok. – To są moje ziemie. Nie widzisz tych pól? Tych równych grządek? Idź sobie wykarczować swój kawałek lasu!

- Ale.. – wyjąknął młodszy z braci.

- Co ale, żadne ale. To moje ziemie, więc spadaj!

- Ale ten przedmiot. Nie mógł się tu znaleźć przez przypadek.

- Słuchaj. Ten przedmiot został tu przyniesiony przez jakiegoś gościa z przyszłości. To żadna przepowiednia. Idź lepiej szukać swoich gołębników, bo na białe orły już za późno, Rus ci je zwinął sprzed nosa. Tylko gołębie ci zostały. W sumie masz równie dużo rozumu, co one. Powodzenia!

- Ale...

- Mam ci wskazać kijem drogę?

- Wiesz, chyba sam ją znajdę. – po tych słowach zebrał się i chowając butelkę niczym miecz za pazuchę, poszedł dalej.

Gdy się obudziłam, nikogo nie było. Wszystko wskazywało na to, że to był tylko sen. Wszystko, poza wydeptaną nieopodal ścieżką wśród traw, którą zdecydowanie ktoś dość niedawno szedł. Zdecydowałam się ruszyć jej śladem i ku mojemu zdziwieniu na jej końcu stał wielki gołębnik. W jego cieniu leżała majestatycznie ułożona butelka po piwie, niedaleko niej natomiast smacznie spał Ojciec Pijok.

„Jadźka! I na co ci było podążać za tym jełopem” upominałam siebie w duchu. Wiedziałam jednocześnie, że jest już za późno, by wrócić, więc ukryłam się w zaroślach i czekałam na rozwój wydarzeń.

Nowy temat: Piec na nibynóżkach













sobota, 25 lipca 2020

List w papierowej słomce

A. D. 2020. Wróciłam do teraźniejszości. Swoją drogą, ciekawe, czy mój portret nadal płonie gdzieś w Andaluzji? Teraz to już przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Jestem. Żyję. A korzystając z tego, z ciekawością zaczęłam  przyglądać się portowemu żurawiowi. To naprawdę interesujące, ile musiał ton przenosić za czasów swojej świetności. Dziś stoi nad brzegiem starego portu i duma. Postanowiłam chwilę podumać z nim, spokojnie przyglądając się, jak Odra wpływa do morza.
Gdańsk – miasto marzeń. Marzeń o dostępie do morza. Marzeń o nowej, lepszej przyszłości. Marzeń o zmianach. Marzeń bezkresnych niczym oglądany z plaży w Brzeźnie horyzont. Tak, to jest prawdziwy dom. Miasto, które wiele widziało i jeszcze więcej słyszało. Miasto wolne, a zarazem miasto, z którego brutalnie zostali wypędzeni jego rdzenni mieszkańcy.
My, wyrzuceni z okręgu lwowskiego, ciągle płaczemy: „Lwów jest nasz”. Na krew naszych matek! Czy wyrzuceni stąd Niemcy też z utęsknieniem wołają: „Oddajcie nam Gdańsk”? A ja tak siedzę w lekko kołyszącej się łodzi i myślę: „Chyba zaraz dostanę choroby morskiej”.
Po raz pierwszy w życiu poczułam się jak wróżbita Maciej. Skąd ja to mogłam wiedzieć? Całe szczęście burta była blisko. Spojrzałam w szarobrunatną otchłań i oddałam to, co mogłam na ten czas oddać. Szczerze mówiąc, dziwnie niewiele tego było. Musiało się chyba strawić w ogniu, jeszcze tam, w Hiszpanii. No nic. W każdym razie odetchnęłam z ulgą, zasysając się morskim powietrzem.
Fale szumiały z lekka. Mewy krzyczały nam nad głową. Statek powoli dobijał do brzegu. Nagle wszystko zamilkło. Ptaki zatrzymały się w locie. Fale znieruchomiały. Statek stanął przechylony lekko w lewo. Spojrzałam dookoła. Świat się zatrzymał niczym na obrazie. Niepewnie wyjrzałam za burtę. Woda była jak z papieru. Nie było mowy, aby dopłynąć. Chcąc nie chcąc musiałam z łodzi wyjść. Okazało się, że niczym Piotr apostoł, przeszłam suchą stopą do lądu. Na odchodne jeszcze raz spojrzałam w nieruchome fale i ruszyłam w dalszą podróż.
Na ulicy Długi Targ przywitał mnie sam Neptun, radośnie machając do mnie trójzębem. W oknie na poddaszu z ciekawością przyglądała mi się panienka z okienka. Kawałek dalej swój warsztat miał lalkarz. Obok niego był sklep rzemieślniczy. Na każdym kroku widać było symbole dawnych cech działających w granicach miasta. Kiedyś to tu musiało się żyć.
Nagle zza wielkiej tafli betonowych domów wystrzeliły w górę fajerwerki. Światełko do nieba radośnie rozświetliło wieżę katedry Mariackiej. Wśród ciszy kart historii usłyszeć można było cichą wrzawę. To padł prezydent. LGBT, nie to nie to... Jakiś inny czteroliterowy skrót pojawia się na banerach i bilbordach. Słyszę znajomy głos. Facet w dużych, czerwonych okularach biega po ulicy. Ta powoli wraca do swojej naturalnej formy. Ja czmycham przez otwór w papierowej słomce niczym pan Twardowski i zostawiam po sobie w niej list do Małego Księcia. A co w nim było. Długo by opowiadać.

Kolejny temat: W puszce Coca-Coli®
Termin: 15.08.2020

sobota, 13 czerwca 2020

Śmieciowózkiem w piękny rejs

W Andaluzji


Sama nie mam pojęcie, jak znalazłam się w Hiszpanii. Z podziwem, ale też zaskoczeniem patrzyłam na ten multikulturowy rejon.

Krajobraz był gładki, rześki. Wysokie góry suzmie spoglądały na gładką taflę oceanu. Na ich bokach oparte były białe domy, z których radośnie błyskały okna.

Pogoda była tutaj taka, jakiej u nas nie zaznasz. Okrągłe słońce uśmiechało się wesoło i szczerze niczym twarz prezydenta na obradach sejmu. Na nieskazitelnie błękitnym sklepieniu nieba nie było ani jednej chmurki. Wszystko się jakby rozpływało.

Wówczas zza cienia porannej mgły dostrzegłam miasto. Wędrujący tam ludzie wyglądali niczym mrówki wychodzące ze swojego mrowiska. Tak szła przez coraz bardziej zapełniające się ulice seria małych robotów z tymi samymi twarzami niczym kopiuj-wklej. Podeszłam bliżej, mając nadzieję, że coś się zmieni. Zmrużyłam oczy przed oślepiającym światłem, lecz nic mi to nie dało, wyglądałam tylko jak mały Eskimos, który dziwnym trafem znalazł się w strefie podzwrotnikowej. Ale i mimo tego ten mały skośnooki chłopczyk nie zobaczył nic innego, jak serię rytmicznie poruszających się ludzików z klocków Lego® (o ile tu dotarły z Danii).

Już zaczynałam tracić nadzieję. Jak w tym pięknym miejscu życie może trwać tak mechanicznie. I kiedy wydawało mi się, że jest beznadziejnie, usłyszałam krzyk rozdzieranego kota. To nie był kot. 

Zgubiła mnie moja ciekawość i zbliżyłam się. Zrozumiałam, że był to czarnowłosy mężczyzna ubrany w czerwone szaty duchownego. Wskazywał coś przed sobą. Zdezorientowany tłum rozstąpił się. Na środku placu zostałam tylko ja. Rozejrzałam się niepewnie dookoła, ale nikt nie podchodził. Nikt, oprócz człowieka-kota. 
Wskazywał na mnie palcem, zbliżał się, coś mówił. 

Nagle czas dla mnie zaczął płynąć szybciej. W mojej głowie pojawiły się liczne obrazy z mojego życia. Zamknęłam oczy. Jeszcze moment, chwilą, zaraz czar pryśnie... ale nic takiego się nie stało, a cz) owiek w sutannie tylko coraz bardziej się do mnie zbliżał. Był już prawie o krok...

W tedy poczułam się jak alien. Nie pasowałam tu. Nic dziwnego, że lasery w oczach członka inkwizycji zadziałały. 

Przerażona zaczęłam uciekać na miękkich nogach. Świat przede mną topniał niczym lód śmietankowy. Obraz stawał się coraz bardziej rozmazany, apodłoże lepkie. 

Zamieniłam się w mysz uciekającą przed kotem. Już prawie mnie miał, gdy usłyszałam trzask i huk. Bałam się odwrócić. Z dwojga złego wolałam zostać myszą niż słupem soli. Biegłam więc nieco po omacku dalej. 

Wtedy znalazłam się na plaży. Żar słoneczny nagrzał piasek do czerwoności. Na styku wody i lądu miało się wrażenie, że woda paruje. Nie miałam jednak wyjścia. Wbiegłam na gorący piach. Czułam, jak parzy mnie w stopy, ale się nie poddawałam. Wówczas zobaczyłam kładkę, po której mogłam spokojnie wbiec do przycumowanwgo tam pojazdu. 

Tymczasem Inkwizytor zbliżał się do mnie, otrzepując ubrania z kurzu. Ręce miał obdarte. Najwyraźniej chwilę temu to właśnie on narobił tyle rabanu, wywracając się o zgubione przeze mnie obuwie. Ja natomiast zdążyłam odcumować śmierdzącą łódkę i lekko się kołysząc na wodzie, zaczęłam oddalać się od brzegu. 

Mężczyzn jeszcze przez chwilę wymachiwał  stamtąd do mnie groźnie pięścią, w drugiej ręce trzymając moje zużyte tenisówki. Mam wrażenie, że krzyczał coś w stylu : "Ja ci jeszcze pokażę", ale byłam zbyt daleko, by go usłyszeć. A ja? Pomachałam mu tylko w odpowiedzi i popłynęłam śmieciowózkiem po Odrze do Gdańska w piękny rejs.

A tam? Kto wie, może do dzisiaj palą mój portret na stosie...

Nowy temat: kup prawo jazdy.
Termin: 27.06.2020