sobota, 12 września 2020

Z przyczyn ważnych i niezależnych ode mnie...

 „Z powodów ważnych i niezależnych ode mnie, ale jakże uzasadnionych, listu dzisiaj nie będzie” pisał w swym liście Mały Książe. Nie wiem, może zgubił Różę, albo ktoś wymazał mu Liska. Jakby nie było, na dziwnej planecie znalazł się nasz bohater. Oby nie zasiedział się tam przez 40 lat, bo i manna z nieba mu nie pomoże.

Rozmyślając tak nad losem ni to dorosłego, no to dziecka, przystanęłam nad potokiem i spoglądam w jego lśniące refleksy. Spojrzałam w jego szeleszczące wody zmierzające do ujścia, po czym wyszeptałam:

- Mój strumyczku, powiedz przecie, dokąd mnie dziś zawieziecie.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – cicho zaszumiały drobne fale.

- Słucham? – spytałam zaskoczona.

- Jeśli źródło chcesz znaleźć, musisz iść ciągle w górę strumienia. – odpowiedziały mi wody.

Ich głos oczarował mnie, oplótł w niebieskie wstęgi i poprowadził pod górę. Nie wiem, ile dni tak wędrowałam. W końcu góry zatrzymaliśmy się.

- Czy to już koniec? – spytałam jakby otrząśnięta z niewyraźnego jak dotąd snu.

- Dalej musisz iść sama. – odrzekły fale.

- Ale tutaj nic nie ma. – powiedziałam. Nikt mi jednak na te słowa już nie odpowiedział. Poszłam więc dalej w górę.

Gdy doszłam do szczytu, zobaczyłam przedziwny obraz. Mały chłopiec malował niebo, zamaczając gęsie pióro w źródle, z którego co jakiś czas wyskakiwały srebrzące iskierki. Bladożółte słońce wznosiło się nad horyzont, zaś tuż za nim wstawał niedorosły jeszcze księżyc. Płomienne gwiazdy świeciły raz zbyt młodym, raz zbyt starym blaskiem. Otaczająca chłopca przyroda żyła swoim życiem. Drzewo próbowało przynieść ze źródła w swych gałęziach odrobinę wody, aby użyźnić wątłą ziemię. Ptaki latały wokół własnej osi, jakby klucz zgubiły. Kamienie zaś grały ze sobą w pchełki, skacząc radośnie w dół stoku, a potem jeszcze radośniej na niego wskakując. 

Przez chwilę zapomniałam gdzie i kim jestem. Zamknęłam z niedowierzania oczy, po czym pospiesznie je otworzyłam, ale zastałam świat w tym samym miejscu, w którym się znajdował, gdy tu przyszłam. Dobrze tylko, że do kolekcji psy nie świerkały niczym ptaki.

Wówczas chłopiec mnie zauważył.

- Jak widzę, odczytałaś mój list. – powiedział. 

Jaki list? Przecież ja żadnego listu... Czekaj, czy chodziło mu może o ten list?

- Przepraszam, czy Ty jesteś...? – zaczęłam niepewnie.

- Tak. – odpowiedział chłopiec, zanim skończyłam myśl.

- Ale jak to? Gdzie Róża, gdzie Lis?

- Nie ma ich tu.

- Dlaczego?

- Bo ich nie namalowałem.

- Dlaczego?

- Bo nie należą do tej planety.

- Kto o tym decyduje?!

- Ten, kto ma władzę.

- A kto na władzę?

- Ten, który dzierży pióro historii.

- Ty masz to pióro?... 

- Ja mam.

- I nie chcesz ich mieć przy sobie?

- Róża i Lis nie należą do tej historii. Nawet jeśli ich namaluję, nadal będą tylko cieniami swoich własnych postaci, moim wyobrażeniem o nich. Nie chcę ich takich.

Zaskoczyła mnie odpowiedź Małego Księcia. Nigdy bym się nie domyślała, że w ciele dziecka jest taka wielka dojrzałość. Teraz już chyba rozumiem, co to był za ważny powód, dla którego listu nie było. Nie chciałam jednak pytać o więcej, więc odwróciłam się, by odnaleźć drogę do strumienia, który mnie tutaj przyprowadził.

- Dziwny ten Mały Książe – powiedziałam do siebie, strzepując z ubrań srebrny pył. 


sobota, 5 września 2020

Opowiadanie w 10 zdaniach złożonych

 

Deszcz towarzyszył jej od rana, wprowadzając świat w zgubny stan melancholii i uśpienia. Pomimo ponurej aury, jaka otaczała ją wokoło, nie czuła przygnębienia. Dzień zaczął się rutynowo, nadmiarem obowiązków i zmartwień, jednak szybko się z nimi uporała. Spełniona, mogła cieszyć się wolnością jaką dawał jej rozpoczynający się weekend. Przemierzała pustymi ulicami miasta, głęboko wdychając deszczowy zapach powietrza, gdy nagle usłyszała szloch wydobywający się zza winkla. Jej altruistyczna natura od zawsze była źródłem jej porażek; gdy chcąc zbadać niepokojące odgłosy, ujrzała łkającą istotę w widocznym stanie rozdarcia. Nigdy nie podejrzewano jej o nikczemność, lecz gdzieś w jej wnętrzu znajdowała się jakby pustka, niby dziura, która czasem przejmowała nad nią kontrolę i pchała ją do czynów, o których nigdy nie pomyślałaby na jawie. Niepostrzeżenie zbliżyła się do swojej ofiary, przyglądając się dokładnie. Na jej twarzy ukazał się grymas zdecydowania i szybko zaczęła zadawać cios za ciosem, delikatnie jednak stanowczo. Po godzinie, a może zaledwie po kilku minutach, Igła otrząsnęła się i opuściła miejsce zbrodni, zostawiając swoją dzianinową ofiarę podziurawioną, jednak dziwnie kompletną.


Następny temat: Moc stonogi.

Termin: 19.09.2020

sobota, 29 sierpnia 2020

Na szczycie szpilki

 Zdjęcie

To chwila

Zamknięta

W bezruchu

Słów.


Jak igła

Sosny

Zatrzymana 

na wietrze.


Jak potok

Pojęć

Wartkich

Niebywałych.


Jak korona

Drzew

Na szczycie

Tatrzańskich lasów.


Wspomnienie

Zatrzymane

Na szczycie

Szpilki. 


Nowy temat: z przyczyn ważnych i niezależnych ode mnie... 

Termin: 12.09.2020


sobota, 22 sierpnia 2020

W saszetce keczupu

 

Co się w tej saszetce mieści?

Jakie niebanalne treści?

Może tajemnica to wszechświata?

Może coś, co lubi tata?

Może tajny przepis skrywa?

Mama krzyczy: „Ciężko się zmywa!”

Skład napisany w obcym języku;

Nie pojmiesz go nigdy, laiku.

Ja wiem, że w niej pomidorów masa,

Tych, na które naszczał rycerz koło lasa.


Następny temat: Opowiadanie w 10 złożonych zdaniach.

Termin: 5.09.2020

sobota, 15 sierpnia 2020

W puszce Coca-Coli®

 Co pewien wieczór po nią sięgamy. 

O tym, co jest w niej, się zastanawiamy. 

Cokolwiek będzie w jej zawartości, 

Ach, nie oprzemy się tej miłości. 


Czyli to będzie smak przyzwoity?

Owszem, a nawet jest wyśmienity.

Lubisz zamknięty świat w puszce Coli;

Albo ulegniesz lub Cię zniewoli. 


sobota, 8 sierpnia 2020

A morże?

 

Siedzi rolnik na swym polu

Marzy o sopockim molu,

Słońce bezecne w oczy mu gorze...

A możek ja bym pojechał nad morze?”

Wraca więc prędko do chaty niewielkiej,

By powiadomić o myśli swej wielkiej.

Siadają zatem i rozprawiają rodzinnie,

Gdzie o all inklusiwie piszą wieści gminne.

Nic jednak znaleźć wspólnie nie mogą,

Domek jakby pogrąża się trwogą,

Bo żadne z nich nie wie jak się pisze morze.

Lamenty się wznoszą i krzyki: O Boże!”

W końcu by wszystkich zadowolić,

Decydują by „morże” nabazgrolić.

I śmiejesz się, mój drogi, z tej wiejskiej głupoty,

Lecz uważaj, by z narzeczoną nie wpaść w kłopoty!

Bo cudna i piękna córka rolnika,

Zwie się nie inaczej niż Andrżelika.






Następny temat: Przeniesione w saszetce ketchupu.

Termin: 22.08.2020

sobota, 25 lipca 2020

List w papierowej słomce

A. D. 2020. Wróciłam do teraźniejszości. Swoją drogą, ciekawe, czy mój portret nadal płonie gdzieś w Andaluzji? Teraz to już przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Jestem. Żyję. A korzystając z tego, z ciekawością zaczęłam  przyglądać się portowemu żurawiowi. To naprawdę interesujące, ile musiał ton przenosić za czasów swojej świetności. Dziś stoi nad brzegiem starego portu i duma. Postanowiłam chwilę podumać z nim, spokojnie przyglądając się, jak Odra wpływa do morza.
Gdańsk – miasto marzeń. Marzeń o dostępie do morza. Marzeń o nowej, lepszej przyszłości. Marzeń o zmianach. Marzeń bezkresnych niczym oglądany z plaży w Brzeźnie horyzont. Tak, to jest prawdziwy dom. Miasto, które wiele widziało i jeszcze więcej słyszało. Miasto wolne, a zarazem miasto, z którego brutalnie zostali wypędzeni jego rdzenni mieszkańcy.
My, wyrzuceni z okręgu lwowskiego, ciągle płaczemy: „Lwów jest nasz”. Na krew naszych matek! Czy wyrzuceni stąd Niemcy też z utęsknieniem wołają: „Oddajcie nam Gdańsk”? A ja tak siedzę w lekko kołyszącej się łodzi i myślę: „Chyba zaraz dostanę choroby morskiej”.
Po raz pierwszy w życiu poczułam się jak wróżbita Maciej. Skąd ja to mogłam wiedzieć? Całe szczęście burta była blisko. Spojrzałam w szarobrunatną otchłań i oddałam to, co mogłam na ten czas oddać. Szczerze mówiąc, dziwnie niewiele tego było. Musiało się chyba strawić w ogniu, jeszcze tam, w Hiszpanii. No nic. W każdym razie odetchnęłam z ulgą, zasysając się morskim powietrzem.
Fale szumiały z lekka. Mewy krzyczały nam nad głową. Statek powoli dobijał do brzegu. Nagle wszystko zamilkło. Ptaki zatrzymały się w locie. Fale znieruchomiały. Statek stanął przechylony lekko w lewo. Spojrzałam dookoła. Świat się zatrzymał niczym na obrazie. Niepewnie wyjrzałam za burtę. Woda była jak z papieru. Nie było mowy, aby dopłynąć. Chcąc nie chcąc musiałam z łodzi wyjść. Okazało się, że niczym Piotr apostoł, przeszłam suchą stopą do lądu. Na odchodne jeszcze raz spojrzałam w nieruchome fale i ruszyłam w dalszą podróż.
Na ulicy Długi Targ przywitał mnie sam Neptun, radośnie machając do mnie trójzębem. W oknie na poddaszu z ciekawością przyglądała mi się panienka z okienka. Kawałek dalej swój warsztat miał lalkarz. Obok niego był sklep rzemieślniczy. Na każdym kroku widać było symbole dawnych cech działających w granicach miasta. Kiedyś to tu musiało się żyć.
Nagle zza wielkiej tafli betonowych domów wystrzeliły w górę fajerwerki. Światełko do nieba radośnie rozświetliło wieżę katedry Mariackiej. Wśród ciszy kart historii usłyszeć można było cichą wrzawę. To padł prezydent. LGBT, nie to nie to... Jakiś inny czteroliterowy skrót pojawia się na banerach i bilbordach. Słyszę znajomy głos. Facet w dużych, czerwonych okularach biega po ulicy. Ta powoli wraca do swojej naturalnej formy. Ja czmycham przez otwór w papierowej słomce niczym pan Twardowski i zostawiam po sobie w niej list do Małego Księcia. A co w nim było. Długo by opowiadać.

Kolejny temat: W puszce Coca-Coli®
Termin: 15.08.2020

sobota, 18 lipca 2020

Rzucając się z liścia




„Smukła, czarna sylwetka stoi samotnie na krawędzi otchłani. Przed nim rozpościera się las, pełen grubych pni, niezbadany i szepczący cicho do niczego nieświadomych ofiar, puste obietnice wiecznej prawdy. Nad nim góruje nieskończony błękit, nieskalany nawet pojedynczą plamką bieli w postaci niewielkiej chmurki. Jednak całą jego uwagę przykuwa to co pod nim. Przepaść. Niezgłębiona czeluść, która nie mami niczym nieznaczącymi deklaracjami. W parze z nią idzie tylko przysięga. Przyrzeczenie, że przystając do niej zyska nicość. Na dnie czeka tylko próżnia. Słodkie ukojenie niebytu, bez bólu, bez cierpienia. A tego mu w życiu nie brakowało. Ciągła dyskryminacja ze względu na swą naturę. Szkalujące określenia, bezustanny strach przed delikatnymi dłońmi, które w odpowiednich okolicznościach mogą zmienić się w morderczą broń. Krwiopijca. Tak go nazywają. A on robi tylko to, co niezbędne do przetrwania. Czy jest jednak w tym sens? Wystarczy krok i wszystko się skończy. Jeden krok i bezdeń pochłonie go w wiecznym uścisku nieistnienia. Robi krok i…”
Komar od dłuższego czasu siedzący na krawędzi liścia wznosi się do lotu. Prawdopodobnie szuka źródła pożywienia, by móc przeżyć najbliższe tygodnie i wziąć udział w rytuałach godowych zapewniających przetrwanie gatunku. Czytała: Krystyna Czubówna.


Następny temat: A morże?
Termin: 8.08.2020

sobota, 11 lipca 2020

Wśród nocnej ciszy

Wpłynąłem w suchy przestwór oceanu,
Autobus w korku jako łódka brodzi,
Ludzie nerwowi, spieszni, niecierpliwi,
A mi to jakoś w ogóle nie szkodzi.

Gdzieniegdzie śniegiem zawieje natura,
Znienacka sypnie przechodniowi w oczy.
Idąc ulicą, coś robię na hurra.
Na co mi było tak wychodzić w nocy?

Wtem się zatrzymam, coś usłyszę słabo.
Może to Wiedźmin swą wojuje szablą.
Patrzę – Maryja czy to Ciri dąży?

To nie jest Maria, nie Ciri, lecz inna
Jakaś tak mała, wrażliwa, dziecinna
Kobieta w nocy cichuteńko krąży...


Nowy temat: list w papierowej słomce.
Termin:  25.07.2020






sobota, 4 lipca 2020

O spódniczce




Śpiewane do melodii "Mam chusteczkę haftowaną"



O spódniczce koronkowej,
Co ma dwa otwory.
W jednym nogi, w drugim tułów;
I ubiór gotowy,
Ta nie wejdzie,
Ta za chuda,
Ta ma ładne nogi.
A spódniczkę koronkową pan prezes założył...


Następny temat: Rzucając się z liścia.
Termin: 18.07.2020